Świat według werbistów

BLOG

Zróbcie mu miejsce

Boże Ciało to coraz częściej święto obojętności. Coraz więcej ludzi idzie raczej na spacer, niż na procesję uwielbienia Trójjedynego Boga, który zechciał być obecnym wśród nas.

I cóż z tym zrobić? Stary misjonarz by powiedział: „Musimy siać, choć grunta nasze marne”. Średni wiekowo misjonarz powie: „trzeba głosić Słowo”. A młody? Młody by powiedział, że trzeba ewangelizować, czyli iść do tych, którzy poszli na spacer i zastosować metodę szkoły nowej ewangelizacji. Pewnie każdy z nich ma część racji. Gdy będzie czynił to, co uważa za słuszne, nie będzie w błędzie.

Misja w cieniu wojny (część 7)

Zaraz po mszy św. następuje wystawienie Najświętszego Sakramentu, gdzie wszyscy modlą się o zakończenie wojny i o nastanie pokoju. Klękam obok Wojciecha. Po chwili wręcza mi modlitewnik i szepce.

– Poprowadź litanię i pobłogosław na koniec, bo ja muszę już jechać do miasta i odebrać zamówiony towar – oznajmia.

Wystraszony chcę się bronić, że jak?! Przecież nie dam rady tego zrobić w języku ukraińskim. On z uśmiechem pokazuje okładkę, którą doskonale rozpoznaję nie tylko po tytule: „Agenda Liturgiczna - diecezja opolska”.

Weź ten krzyż!

Tendencja posiadania bardzo mocno wgryzła się w naszą mentalność. Bardzo trudno ludziom zrezygnować z różnych rzeczy, w których upatrujemy zbawienie. Z tego powodu chrześcijaństwo w świecie konsumpcyjnym nie będzie atrakcyjne. Wprost przeciwnie – będzie zwalczane, świadomie lub podświadomie. No bo kto będzie chciał na serio potraktować Jezusową zasadę: “Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje”(Mt 16,21-27).

Misja w cieniu wojny (część 6)

Do Strugi przyjeżdżamy około południa, 16 maja. Wita nas proboszcz, o. Adam Kruczyński SVD. Po misjach w Papui-Nowej Gwinei, gdzie przepracował 15 lat, po pokonaniu problemów zdrowotnych, w 1999 roku trafia na misję w Ukrainie. Przyjeżdża tam jako trzeci z kolei werbista. Jest osiem lat po odzyskaniu niepodległości przez to państwo. To ważny czas, kiedy wielu księży z Polski przyjeżdżało na Ukrainę. Próbowano odnowić struktury kościelne, które w czasach głębokiej komuny były prawie doszczętnie zniszczone.

Gościnność, która przemienia serce

Po deszczu dalsza podróż główną drogą stała się niemożliwa, bo nie było na niej mostów i utworzyły się przynajmniej dwie wielkie rzeki. Musiałem zatem szukać bocznych ścieżek, aby ominąć miejsca niemożliwe do przeprawy. Zastała mnie noc, a do tego mój motocykl zaczął szwankować. Po ciemku udało mi się go dopchać do małej wioski Nangbong. Dalsza podróż stała się niemożliwa o tej porze. Zatrzymałem się przy najbliższym domu wioski, ale zaraz zaprowadzono mnie nieco dalej, do zagrody wodza wioski

Misja w cieniu wojny (część 5)

– Na początku przyjeżdżałyśmy tu z Polski na trzy miesiące. Po nich była zmiana i przyjeżdżała kolejna grupa – wyjaśnia s. Daria Skowalczyńska SVD, misjonarka w Wierzbowcu na Ukrainie. – Co wtorek lub środę ks. Nagorny rozwoził nas po wioskach. Każdą zostawiał w innej miejscowości. Warunki były naprawdę skromne. Nie rozpakowywałyśmy nawet walizek, bo nie było gdzie. Zostawałyśmy na miejscu aż do niedzieli. Tutaj w Wierzbowcu zawsze koło kościoła kręciły się dzieci, próbowałyśmy je zebrać, organizowałyśmy im katechezę.

Zwykły posiłek, który zbliża 

Jednym z bardzo istotnych aspektów życia na misjach jest spotkanie z nowymi potrawami i przestawienie się na całkiem inną dietę. Być może jest to jedna z najtrudniejszych barier do pokonania, a zarazem jedna z najistotniejszych. Jeśli ktoś tej bariery nie pokona, to raczej nigdy nie będzie się czuł w pełni u siebie w kraju przeznaczenia misyjnego. Właśnie przestawienie się na nowe jedzenie jest jednym z wyznaczników, że ktoś się odnalazł w swojej nowej ojczyźnie i wśród nowych ludzi.

Przeżywać życie szczęśliwie

Przez dwa miesiące na przełomie 2023 i 2024 roku mieszkałem w wiosce Kunjingini. Tu mogłem zobaczyć, że nawet w XXI wieku, ludzie wciąż żyją bez dostępu do podstawowych osiągnąć technicznych. Nie mają tu elektryczności, wodę czerpią z rzeki Amaku albo gromadzą deszczówkę z trawiastych dachów, tzw. morata. Żywią się tym, co urośnie na ich poletkach, które wdzięcznie nazywają ogrodami. Nie widziałem zapasów w ich domostwach.