Świat według werbistów

BLOG

Krzyż Golgoty
Fot. Roger Casco (pixabay.com)

Krzyż Golgoty

Wpatrując się w krzyż wiszący na ścianie mojego pokoju zastanawiam się, dlaczego Rzymianie wybrali wzgórze Golgoty na ukrzyżowanie Pana Jezusa. Być może była to wola samego Boga, bo ludzie mówią, że dokładnie pod tym krzyżem znajduje się grób pierwszego człowieka, Adama i krew ukrzyżowanego Syna Bożego, spływająca po krzyżu poprzez szczeliny w skale, obmyła Adama z jego grzechu, a tym samym z grzechu pierworodnego wszystkich z Adama urodzonych. 

Jednak historycy, na czele z Józefem Flawiuszem, żydowskim historykiem, mówiąc o Golgocie wspominają rok 95 przed narodzeniem Chrystusa, kiedy król żydowski Aleksander Janneusz likwidował opozycję polityczną. Wtedy to na otaczających Jerozolimę wzgórzach, zwanych Golgotą, stanęło osiemset krzyży. Na nich umierali przeciwnicy polityczni króla i od tego momentu rozpoczęła się smutna historia Golgoty jako miejsca kaźni. 

Nikt nie potrafi powiedzieć, ile krzyży stanęło od tamtego czasu na Golgocie. Było ich na pewno setki, a może i tysiące. Ale ten krzyż, w którego się wpatruję jest obrazem tego, o którym słyszało prawie 2/3 ludzkości. Krzyż, na którym ukrzyżowano Jezusa Chrystusa.

Nie wiem, czy taka jest historia Jezusowego Krzyża, ale w swoim zamyśleniu nad Męką Pana Naszego, Jezusa Chrystusa, ja widzę ją tak. 

Tamtego dnia wszystko odbywało się jakoś inaczej. Mieszkańcy Jerozolimy byli zaznajomieni z tym okrutnym widowiskiem, ale to ukrzyżowanie akurat było inne. Kiedy patrzyło się na to, co robili kaci krzyżujący tego dnia trzech skazańców, wszystko wyglądało tak samo, ale atmosfera tego okrutnego rytuału była inna. 

Kiedy postawiono krzyż, wisiał na nim mężczyzna zmaltretowany do tego stopnia, że aż nie chciało się wierzyć, aby ten człowiek mógł dojść do tego miejsca niosąc krzyż na swoich ramionach. Nad jego głową na gładkiej desce zawieszono wizytówkę skazańca: „Jezus z Nazaretu, Król Żydowski”.

Tym, co najbardziej dziwiło w tej scenie krzyżowania, było zachowanie skazańca. Zazwyczaj skazany, o ile miał jeszcze siły do mówienia, przeklinał oprawców. Ten zaś modlił się za nich: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią.”

Później jeszcze doszedł ten dziwny dialog toczony między skazańcami. Skazany po prawej stronie Jezusa spojrzał na Niego i spazmatycznym głosem zawołał: 

- Jezusie, wspomnij mnie, gdy przyjdziesz do swojego królestwa.

I wszyscy stojący nawet ci z „Bramy zwanej Piękną” usłyszeli słowa pociechy płynącą z ust umierającego Jezusa skierowane do łotra.

- Zaprawdę powiadam ci, dzisiaj ze mną będziesz w Raju.

Później nastąpiła groza konania. Jednak tym razem to nie skazaniec się bał, ale wszyscy, którzy byli świadkami tej tragedii. Kiedy cierpienie w skazańcu przybitym do środkowego krzyża osiągało swoje apogeum, patrzący na ukrzyżowanego widzieli niewyobrażalne cierpienie, wymalowane nie tylko na Jego twarzy, ale w całym Jego napiętym ciele. 

Tego dnia na Golgocie ludzie spotkali cierpienie, jakiego nigdy przed tym ani potem już świat nie widział. Nawet natura nie mogła na to patrzeć i w ciemnościach ukryła swoje jasne oblicze. Jakby ziemia cierpiała wraz z Jezusem. Nagle, jakby z jej wnętrza, wydobył się jęk trących o siebie kamieni, łącząc się z wyprężonym na krzyżu ciałem, ogarniętym śmiertelnymi drgawkami konania. Wtedy, jakby na komendę teatralnego suflera, w pomieszaniu jazgotu pękających kamieni i krzyków ludzkiej paniki, zapanowała cisza dająca szansę usłyszenia stojącym pod krzyżem głosu głównego aktora tego dramatu, który zawołał:

- Eli, Eli, lema sabachthani? - Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? 

A potem opuszczając głowę dodał:

- Ojcze, w ręce twoje oddaję ducha mojego. 

Jak gdyby w odpowiedzi na te słowa zerwał się ulewny deszcz, sprawiający wrażenie płaczu niebios nad tragedią rozgrywającą się na Golgocie. Ten płacz niebios skończył się, gdy głowa Jezusa opadła na jego piersi, a z ust wypłynęły dwa słowa:

- Consummatum est! – Wykonało się!.

Patrzę na krzyż na mojej ścianie i myślę, że kiedy na Golgocie stanął krzyż Chrystusowy, była to dla świata godzina ciemności, bo przecież w tej godzinie świat skazał na śmierć swojego Pana i Boga. Jakby na zaprzeczenie mojej myśli za oknem przestał padać deszcz i za chmur wyjrzało słonce. Jeden z jego promieni padł na krzyż i w sercu usłyszałem, jakby z daleka, dźwięk starej pieśni: „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zabawienie, w krzyżu miłości nauka…” 

Golgota. Golgota to krzyż, cierpienie, a dla świata godzina ciemności. A dla mnie? Czym jest Golgota dla mnie?

Golgota i Chrystusowy Krzyż to godzina Chrystusa, do której On zmierzał i o której mówił, godzina, w której On przelał „swoją Krew na okup za wielu.” I podpowiadał mi Jan - ten, który był świadkiem Chrystusowego konania - słowami, które zapisał w swojej Apokalipsie, że od tamtego momentu „wierni mają udział w życiu wiecznym”. 

Nieśmiało dotykam krzyża i pytam siebie: Co znaczy dla mnie Golgota i jej krzyż? Czy naprawdę rozumiem, że tam na krzyżu, Bóg wyznał człowiekowi swoją miłość? 

A ty świecie? Co mówisz świecie? Śmiejesz się z mojego myślenia i mówisz, że tam na świadectwo prawdy tego wyznania miłości nie było czerwonych róż? 

Prawda, nie było róż, ale był krzyż czerwony od krwi Boga. Tak dokonało się największe wyznanie miłości Boga do człowieka, zgodnie z tym, co wcześniej powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.” (J 15,13)

Czy nie mogłeś wybrać, Panie, innej drogi, aby zbawić nas, wpatrujących się dzisiaj w Twój krzyż i to co się działo na Golgocie? Cisza. Dziwna ta cisza. Czy ona nie jest odpowiedzią na to serca pytanie? Jak bardzo podobna ta cisza do tej na Golgocie. Tamta cisza była Twoim darem, aby pod Twoim krzyżem ludzie mogli usłyszeć Twoje ostatnie słowa. A ta cisza, czym jest ta cisza, która teraz zaległa w moim sercu? 

Oczy wracają do krzyża. Patrzę na krzyż, a moje wargi powtarzają za Tobą, Panie, Twoje ostatnie słowa: „Consummatum est. Wykonało się.”

Ale, Panie, czy naprawdę nie mogłeś inaczej? I niczym echo z Golgoty wracają słowa Łotra: …wspomnij mnie, gdy przyjdziesz… A potem szept wiosennego wiatru znad jeziora, wpadający przez uchylone okno: Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat potępić, ale by świat zbawić. Jeszcze dziś, będziesz ze mną w Raju.

Wreszcie oczy zauważyły wiszącą pod krzyżem ikonę z napisem: „Mój Pan jest Dobrym Pasterzem.” A więc wybrałeś, Panie, tą straszną śmierć tylko dlatego, żeby dać szansę Łotrowi, którego nie spotkałeś na swojej drodze, gdy przemierzałeś szlaki Twojego ziemskiego życia. Poszedłeś na Golgotę dla tego Łotra, by pokazać nam wszystkim, co znaczy dla Boga być „Człowieka Dobrym Pasterzem”. Poszedłeś na krzyż, by człowiek zrozumiał, że nie ma w życiu takiej sytuacji, w której Bóg by go opuścił. Ty jesteś z nami, chociażby nasze czyny zasługiwał na karę ukrzyżowania, tak jak to było z Łotrem. 

Panie, jest jeszcze coś, o co chcę zapytać: dlaczego Łotr i dlaczego miliony trwają przy Tobie? I znowu ta cisza! Wiesz, oni znaleźli odpowiedź w Twojej umęczonej twarzy. Oni trwają, bo spotkali na swojej drodze życia ludzkie oblicze Boga. I wtedy wszyscy zostali porwani i uwiedzeni na zawsze Twoim pełnym miłości spojrzeniem. W chwili, kiedy spotkały się ich oczy z twoimi oczyma, Ukrzyżowany Panie, oni ujrzeli Królestwo, wyczuli tajemnicę i dlatego poszli za Tobą. Taka jest magia krzyża i pociechy, jaka płynie z krzyża.

Wiem, że gdybym dzisiaj zapytał dobrego Łotra, co zrobił, aby zrozumieć dramat Kalwarii i uwierzyć, usłyszałbym, że nie badał Pism Proroków, nie rozważał nigdy proroctw, ale Jezus spojrzał na niego i w Jego oczach wyczytał wszystko. Wielu z nas może powiedzieć o sobie podobne słowa i przywołać we wspomnieniach taki moment, w którym Chrystus spojrzał na nas. 

To spojrzenie Chrystusa jest prawdziwe, na wieki prawdziwe, tak samo jak było prawdziwe dla św. Franciszka z Asyżu, Karola de Foucauld czy Edyty Stein, która była Żydówką, filozofem, uczennicą Husserla i agnostyczką. 

Tak, Edyta Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża. To ona pewnego wieczoru zaczęła czytać „Sprawozdania Duchowe” Teresy z Avilla i nie mogła oderwać się od tej książki. Kiedy skończyła o czwartej rano, powiedziała: „To jest prawda”. Spojrzała na krzyż i w swoim dzienniku napisała: „On na mnie spojrzał ze swojego krzyża i zrozumiałam wszystko”. 

Życie każdego z nas, naznaczone jest znakiem krzyża od chwili, gdy kapłan przed udzieleniem chrztu świętego nakreślił krzyż na naszym czole, aż do momentu, gdy krzyż cmentarny roztoczy swe ramiona nad naszą mogiłą.

Patrzę na krzyż zatapiając swoje myśli w Tajemnicy Krzyża i widzę scenę z filmu „Ben Hur”. Strugi ulewnego deszczu spadające na umierającego na krzyżu Jezusa obmywają Jego zakrwawione ciało, mieszają się z Krwią Zbawiciela i po krzyżu spływają na łysą skałę Golgoty, a stamtąd cienkimi, krwawymi strumykami, jakby w pośpiechu, spływają w dół, gdzie gwałtownie przewalają się wody jerozolimskiego rynsztoku. I tu, u stóp Golgoty, w cudowny sposób spotykają się „brudy Świętego Miasta” z krwią Ukrzyżowanego Chrystusa. Fale pieniących się jerozolimskich brudów i rozlane w nich czerwone strumyki krwi Zbawiciela, płyną przez pewien czas jakby razem, ale obok siebie, by w świetle przebijającego się przez chmury słońca stać się już jednym strumieniem czystej wody. 

Taka jest prawda o Krzyżu, na którym przelała się dla naszego zbawienia krew Syna Bożego. Ten obraz jest ewangelicznym przesłaniem skierowanym do nas, bo krew Chrystusa oczyszcza tylko tych, którzy się włączą w jej święty nurt.

Krzyż i Golgota to wielka lekcja chrześcijaństwa, bo uczy o sensie i wartości cierpienia, a także o ogromie miłości Boga do człowieka. Miłości Boga, „który tak umiłował świat, że Syna swojego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).

 Józef Mazur SVD