Wzdłuż drogi z Iquique do Huara w północnym Chile można spotkać liczne przydrożne kapliczki, które upamiętniają ofiary wypadków samochodowych. Nazywane są one animitas, co jest zdrobnieniem od słowa anima (dusza) i jest używane wyłącznie w Chile. Nad każdą kapliczką wznosi się krzyż, a wiele z nich ma również swojego świętego patrona.
1800 km na północ od Santiago, stolicy Chile, leży miasteczko La Tirana. Położone jest na pustynnym płaskowyżu Pampa del Tamarugal, na którym rosły kiedyś drzewa prosopis tamarugo. Wydobycie saletry w XIX w. spowodowało całkowite wylesienie tego obszaru. To tutaj, na tym pustkowiu, znajduje się sanktuarium poświęcone Maryi – Nuestra Señora del Carmen de La Tirana.
Na jedynej drodze, która przebiega przez Catholic Theological Institute w Bomana, gdzie teraz pracuję, prawie codziennie około godziny 18:00 spotykam dużą grupę dzieci, które po grze w rugby lub innych grach na seminaryjnym boisku, wracają do swoich domów. Czasami zatrzymują się i, jeśli im się pozwoli, zaczynają mówić o sobie, swoich rodzinach, o przygodach szkolnych, o ważnych rzeczach, które im się przytrafiły. Są to historie tak różnorodne, radosne, ale i nieraz bardzo smutne. Można wyczuć, że chcą, aby ktoś ich wysłuchał.
W drugą niedzielę Wielkanocy wraz z o. Michaelem O’Donovanem SVD uczestniczyłem we Mszy św. w więzieniu w Bomana. Celebrowaliśmy Mszę św. pod małym zadaszeniem z grupą około 45 więźniów. W oddali widzieliśmy zielone wzgórza otaczające Port Moresby, nieco bliżej spokojną taflę małego stawu rybnego, a tuż obok nas znajdowały się niewielkie działki warzywne i sporo kolorowych kwiatów. Gdyby nie te wszechobecne wysokie płoty i druty kolczaste, można by odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w całkiem przyjemnym zakątku ziemi.
Ludzie rzadko pozostają w domach, a większość czasu są na zewnątrz. To jednak nie to samo co piknik, bo niekoniecznie muszą mieć z sobą coś do jedzenia czy do picia. Wystarczy tylko buai i już można siedzieć razem. Czasami ktoś przygrywa na gitarze. Jest to tzw. gutpela sindaun, co w języku pisin oznacza nie tylko wygodne siedzenie, ale także wspólne, szczęśliwe i błogie spędzanie czasu, coś w rodzaju największej wymarzonej ludzkiej rozkoszy.
Boże Ciało to coraz częściej święto obojętności. Coraz więcej ludzi idzie raczej na spacer, niż na procesję uwielbienia Trójjedynego Boga, który zechciał być obecnym wśród nas.
I cóż z tym zrobić? Stary misjonarz by powiedział: „Musimy siać, choć grunta nasze marne”. Średni wiekowo misjonarz powie: „trzeba głosić Słowo”. A młody? Młody by powiedział, że trzeba ewangelizować, czyli iść do tych, którzy poszli na spacer i zastosować metodę szkoły nowej ewangelizacji. Pewnie każdy z nich ma część racji. Gdy będzie czynił to, co uważa za słuszne, nie będzie w błędzie.
Zaraz po mszy św. następuje wystawienie Najświętszego Sakramentu, gdzie wszyscy modlą się o zakończenie wojny i o nastanie pokoju. Klękam obok Wojciecha. Po chwili wręcza mi modlitewnik i szepce.
– Poprowadź litanię i pobłogosław na koniec, bo ja muszę już jechać do miasta i odebrać zamówiony towar – oznajmia.
Wystraszony chcę się bronić, że jak?! Przecież nie dam rady tego zrobić w języku ukraińskim. On z uśmiechem pokazuje okładkę, którą doskonale rozpoznaję nie tylko po tytule: „Agenda Liturgiczna - diecezja opolska”.
Tendencja posiadania bardzo mocno wgryzła się w naszą mentalność. Bardzo trudno ludziom zrezygnować z różnych rzeczy, w których upatrujemy zbawienie. Z tego powodu chrześcijaństwo w świecie konsumpcyjnym nie będzie atrakcyjne. Wprost przeciwnie – będzie zwalczane, świadomie lub podświadomie. No bo kto będzie chciał na serio potraktować Jezusową zasadę: “Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje”(Mt 16,21-27).