Po godzinie dziewiątej Jezus wyrzekł ostatnie słowa i skonał. Zasłane ciężkimi granatowymi chmurami niebo zaczęło się rozjaśniać. Ustawała gwałtowna ulewa, która zerwała się tuż przed godziną dziewiątą. Ludzie, którzy stali w tzw. Bramie Pięknej chroniąc się przed deszczem, patrzyli na Golgotę, gdzie czerwone promienie przedzierającego się przez chmury słońca załamywały się na mokrych belkach krzyża. Grozę krzyżowej śmierci podkreślały kontury umęczonego ciała Jezusa wyraźnie malujące się na umytym deszczem wieczornym niebie. Zwisająca w śmiertelnym bezruchu głowa Jezusa zdawała się patrzeć pod krzyż, gdzie słaniały się z rozpaczy dwie kobiece postacie: Maryi Matki Jezusa i Marii Magdaleny.
Matkę Jezusa podtrzymywał jedyny mężczyzna, który wytrwał przy Nazarejczyku do końca, do jego śmierci na krzyżu. Był to Jan, najmłodszy z dwunastu apostołów Jezusa, o którym później mówiono „uczeń, którego Jezus miłował”.
Nagle z Bramy zwanej Piękną wyszedł mężczyzna niosący zwoje białego płótna. Ubrany był w dostojny strój żydowskiego arystokraty. Był to Józef z Arymatei, „mąż sprawiedliwy”, jak powie o nim w przyszłości Ewangelista, który poszedł do Piłata, by prosić Namiestnika Rzymskiego i Prokuratora Palestyny o pozwolenie na zdjęcie z krzyża i pochowanie Jezusa. Stojący na wzgórzu jak gdyby czekali na Józefa, bo kiedy ten dotarł do miejsca, gdzie stały wbite w ziemię trzy krzyże, pojawili się tam i inni mężczyźni. Był wśród nich przewielebny Nikodem, ten który przyszedł do Jezusa nocą, gdy Jezus po raz pierwszy przybył do Jerozolimy. Teraz ów Nikodem, faryzeusz, który nie zgadzał się z decyzją Sanhedrynu w sprawie Jezusa, przystawił do krzyża drabinę i jako pierwszy w milczeniu przystąpił do zdejmowania ukrzyżowanych zwłok Jezusa.
Pod krzyżem stała Matka Jezusa. Obolałymi od płaczu oczyma patrzyła jak Nikodem wyciąga z prawej ręki ukrzyżowanego Syna gwóźdź. Patrzyła jak ta ręka, niby złamana gałąź oliwki, opada bezwładnie w dół. Potem Nikodem wyjął gwóźdź z drugiej ręki ukrzyżowanego Jezusa, a Matka patrzyła na ciało swojego syna bezwładnie przychylające się w ramiona Nikodema. Później ciało przejął Jan i zaniósł do mdlejącej z bólu matki. Położył Jezusa tak, jak chciała. Na jej kolana. Ona zaś przyjęła je niczym jesienna trawa spadający z drzewa liść.
Jedną ręką podtrzymywała przybraną w cierniowy wieniec głowę, drugą zaś odplatała cierniowe gałązki splecione w szyderczą koronę. Czyniła to tak, aby Go nie urazić, aby nie przysporzyć bólu. Trzymała go tak, jakby tylko spał! Jakby jeszcze bolały Go jego rany. Swoimi kobiecymi, długimi palcami delikatnie wyplątała koronę cierniową z mokrych włosów. A teraz, wyrywała delikatnie kolce głęboko tkwiące w Jego skroni.
Potem tuliła Go, tak jak tylko matka, jedynego syna może utulić.
I zapanowała cisza. Cisza, przerywana od czasu do czasu spazmem matczynego płaczu. I dał się słyszeć pełen miłości matczyny głos:
- Syneczku, jak bardzo cię bolało… Syneczku jak bardzo musiało cię boleć…
Patrzącym z dystansu gapiom wydawać się mogło, że życie zamarło w tych dwojga splecionym w uścisku rozpaczy, oplecionym łańcuchem wieczornego wiatru ozdobionego słowem Matki „Syneczku”.
I pognał wiatr do Bramy zwanej Piękną, niosąc z sobą wypowiedziane słowo „syneczku” i po swojemu w uszach gapiów komponował „Matki Bolesnej Gorzkie Żale”.
Syneczku… Twoje ręce i nogi przebite gwoździami. A tylu ludzi tymi rękami błogosławiłeś…
Syneczku… Twoje ręce i nogi przebite gwoździami. A tylu ludzi tymi rękami uzdrawiałeś…
Syneczku… Twoje ręce i nogi przebite gwoździami. A ty tyle razy na swoich nogach przemierzałeś przez Boga ludziom Kraj Obiecany
Syneczku… Za co Ci taką krzywdę zrobili?
Syneczku... Dlaczego oni bali się ciebie… Przecież nie miałeś ani wojska, ani pieniędzy.
Syneczku… Dlaczego nie chcieli byś mówił i nauczał. Czyżby się bali twoich słów i twojej miłości?
Syneczku… Tyle dobrego jeszcze mogłeś dać ludziom, mogłeś jeszcze żyć wiele lat. Mogłeś jeszcze chodzić wśród zbóż, pływać łodzią po jeziorze, uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych, przywracać nadzieje, uczyć jak kochać i być kochanym.
Syneczku…
Wiatr, zachodzące słońce szabatowego wieczoru i Kalwaryjska Pieta, przy której stali mężczyźni. Nagle ci pochylili się i rozerwali zamarłe w bezruchu postacie.
Położyli ciało Jezusa na prześcieradle wylewając na nie w pośpiechu obmywającą mieszaninę miry i aloesu. Z każdą chwilą zioła o odurzającym zapachu pokrywały coraz grubszą warstwą ciało Jezusa. Wraz z wprawnym rytmem rąk namaszczających ciało znikały rany z pośpiesznie umytych zwłok.
Ostatnie spojrzenie na nogi złożone równo, ręce ułożone wzdłuż ciała i twarz… twarz Jezusa.
A obok stała Matka Boleściwa, od bólu wielkiego ledwo żywa. „Wszyscy co drogą zdążacie przyjrzyjcie się! Patrzcie! Czy jest boleść podobna do tej co mnie przytłacza” (Lm 1,12)
Dlaczego tyle bólu, dlaczego tyle cierpienia? Czy jest prawdą, że człowiek może zadać aż tyle cierpienia?
Czy jest prawdą, że człowiek robi to, bo nie chce, aby Jezus mówił, aby Jezus kochał i przebaczał?
Czy jest prawdą, że człowiek zadaje ból, bo nie chce, aby zło nazwane było takim, jakim jest - „diabelskim” złem.
Czy jest prawdą, że człowiek zadaje ból, bo nie chce, aby dobro określane było według prawa „bożym podobieństwem” czyniącym nas ludźmi?
Czy jest prawdą, że człowiek zadaje ból, bo ktoś mówi, że w podobieństwie do Boga nie ma miejsca na poprawność polityczną, na kompromisy, na wynaturzenia i liberalny hedonizm.
Czy jest prawdą, że człowiek zadaje ból drugiemu człowiekowi, bo ten mówi, że Bóg jest, kocha i przebacza nadając na nowo sens temu co zniszczyła ludzka nienawiść i grzech?
Golgoto, Golgoto, Golgoto.
Ty koisz mój ból, usuwasz mój strach,
Gdy widzę Cię Zbawco przez łzy.
To nie gwoździe Cię przybiły,
Lecz mój grzech.
To nie ludzie Cię skrzywdzili,
Lecz mój grzech.
To nie gwoździe Cię trzymały,
Lecz mój grzech.
Choć tak dawno to się stało, Ty widziałeś mnie.
Wpatruję się w obraz Golgoty i przez natłok pomieszanych myśli słyszę krzyk unoszący się nad areną świata: „Barabasza, Barabasza…” I słowa Piłata:
- A co mam uczynić z Jezusem zwanym Chrystusem?
A potem jazgot szurających po kamiennej posadzce stup i gardłowy krzyk tłumu:
- Precz z Nim! Ukrzyżuj, ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!
Spoglądam na ekran telewizora, gdzie pokazują sceny z jakiegoś marszu.
- Co oni krzyczą? - z niedowierzaniem pytam siebie.
Czyżby krzyczeli „ukrzyżuj”, bo nie chcemy, aby On mówił nam o życiu nawet tym jeszcze nie narodzonym.
Czyżby krzyczeli „ukrzyżuj”, bo nie chcemy, aby On mówił nam o rodzinie, ojczyźnie, szacunku dla innych i siebie.
Czyżby krzyczeli „ukrzyżuj”, bo nie chcemy, aby On mówił nam o naszej pysze i egoizmie zezwalającym nam na bezwstyd i wyuzdanie.
Ubi tu es homo? Gdzie jesteś człowieku? Zastanów się, czy przypadkiem nie jesteś w tłumie krzyczących w Pretorium „ukrzyżuj”.
Cicho po moich wargach przebiegają słowa: „Nie, nie jestem tam. Nie jestem z ludźmi stojącymi w Pretorium”.
To gdzie jesteś człowieku? Może wśród ludzi określających siebie neutralnymi i stojącymi w „Bramie tak zwanej Piękną”, gapiących się na ostatnich wiernych opłakujących wraz z Maryją Pana naszego, Jezusa Chrystusa?
A może jesteś z tymi, którzy już zaczynają czekać na koniec „szabatu”, by złożyć kondolencje tym tam uwijającym się nad ciałem ukrzyżowanego… chciałoby się powiedzieć Kościoła.
A może jesteś z tymi uciekającymi z Jerozolimy do Emaus odpowiadającymi napotkanym w drodze: „A myśmy się spodziewali…”
I stoi Matka Boleściwa i woła: „Wszyscy co drogą życia zdążacie, przyjrzyjcie się, czy jest boleść podobna co mnie przytłacza?”
Człowieku, czy już wiesz skąd ma boleść? Czy już wiesz po co ta boleść?
Pieta, na którą patrzymy, ściska serce i w nutę „Żalów Twoich Gorzkich”, Matko Bolesna, wołamy: Nie, nie jesteśmy tylko współczującymi świadkami z „Pięknej Bramy”, ale też Twojej boleści sprawcami.
Matko, tamta scena z Golgoty ma miejsce teraz i tutaj, także tu, w naszym domu.
Pieta z Golgoty, przywołuje do serc naszych tych, którzy dzielą z nami prawie wszystko: dom, nazwisko, radości i życie, ale nie Chrystusa, Pana naszego i Zbawiciela, który dla naszego zbawienia został ukrzyżowany pod Poncjuszem Piłatem. Umarł, został pogrzebany i trzeciego dnia zmartwychwstał.
Matko Bolesna z Golgoty, pamiętaj o domach naszych, które z ufnością Twojej matczynej dobroci i miłości powierzamy.Prosimy, niech łzy żalu Twojego obmyją rany grzechu naszego zadane Synowi Twojemu.
Słynna Pieta Michała Anioła jest jedynym jego dziełem, na którym ten słynny artysta umieścił swoje imię. Jak mówią ludzie, Michał Anioł umieścił je tam, bo chciał, by imię jego było na zawsze zapisane u stóp Matki Bożej. Oddał jej swoje imię, by Ona poznała Michała Anioła Buonarotti i przypomniała go sobie, gdy on i jego Anioł Stróż staną u bramy wiodącej na sąd i jego samotna dusza stanie przed tronem Bożym.
Michał Anioł wierzył, że od tamtej chwili jego imię należało do Matki Bożej i jest w niej tak mocno wyciosane jak na marmurowej rzeźbie przedstawiającej Matkę Jezusa trzymającą zwłoki syna na swoich kolanach.
I my, gdy w ostatnią Niedzielę Wielkiego Postu śpiewamy w Gorzkich Żalach „Pragnę Matko zostać z tobą, dzielić się Twoją żałobą, imienia syna twojego”, zawierzamy Jej nas samych i naszych najbliższych, by w Wielką Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego zaśpiewać razem w radości: „Wesel się Królowo miła, bo ten którego zrodziłaś, zmartwychwstał Pan nad Pany. Módl się do niego za nami!