Piotr mógł mówić o wielkim pechu tej nocy, podczas której Judasz zdradził i sprzedał Jezusa za trzydzieści srebrników. Najpierw w Ogrodzie Getsemani, miecz i ucho jednego ze sług świątynnych, a później na dziedzińcu pałacu arcykapłana ten ogień i dziewczyna.
Po ucieczce z Getsemani jego serce było zimne jak uliczny bruk. Zabrakło obok niego Jezusa, który wnosił w jego życie tyle ciepła i miłości. Teraz czuł się jak wygoniony z domu pies. W tę zimną noc tak bardzo potrzebował miłości wypływającej z Jezusowego spojrzenia.
W poszukiwaniu tej miłości dotarł aż tu, do kamieniem wybrukowanego dziedzińca domu Arcykapłana, na środku którego płonęło ognisko. Zbliżył się do niego z nadzieją, że w płomieniach spalającego się drewna znajdzie chociażby namiastkę tamtego utraconego w chwili ucieczki z Ogrodu Getsemani ciepła, którego zawsze doświadczał, kiedy Jezus był blisko. Chciał ogrzać nękane wyrzutami sumienia serce, ale ciepło ognia mogło ogrzać tylko jego ręce skostniałe z zimna.
Myślał o Jezusie, gdy migocący blask ognia, wraz z podmuchami wiatru, przesuwał się kolejno po sylwetkach grzejących się ludzi. Chciał znaleźć w ich twarzach chociażby cień Jezusa, lecz zamiast tej złudnej pociechy usłyszał:
- I ty byłeś z Nazarejczykiem.
Odpowiedział złamanym głosem.
- Nie wiem i nie rozumiem o czym mówisz.
Te słowa zimne jak serce pozbawione miłości wypłynęły z ust Piotra.
Ale czy człowiek może żyć bez miłości? Czy można tak nagle wyrzucić z serca tego, kogo się kocha do granic życia?
Zda się, że płomienie ognia nie wytrzymały tych wypowiedzianych przed chwilą przez Piotra słów. Ogień, jak gdyby przeniknął swym żarem ciało zaprzańca i sięgnął Piotrowego serca, rozpalając w nim obraz owej nocy, kiedy po cudownym połowie ryb, pobiegł do Jezusa, przywarł do jego kolan i prosił, aby odszedł od niego, bo jest grzesznikiem.
Jakże wyraźnie w jego uszach brzmiały słowa wypowiedziane przez Jezusa na jego prośbę o rozstanie: „Pójdź za mną, a sprawię, że staniesz się rybakiem ludzi”.
- To jest jeden z nich. - niczym brzęk rozbijanego o bruk szkła rozległ się ponownie głos służebnej dziewczyny.
Jakże uparte jest zło. Czyż, diable, nie wystarczy ci, że raz się zaparł!
Oczy wszystkich zgromadzonych przy ognisku patrzyły na Piotra i jakby czekały na malujący się na Piotrowej twarzy lekceważący wszystkich i wszystko uśmiech i zdawkowo rzucone słowa:
- Ta głupia baba nie wie, co mówi.
Przeklęty ogień palił teraz oczy Wielkiego Rybaka ukazując mu w płomieniach, jakby na magicznym ekranie, krajobraz Cezarei Filipowej. Można było rozpoznać wszystkie szczegóły, nawet krzew gorczycy przy którym na pytanie Jezusa „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiedział: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”. Na co z ust Jezusa usłyszał: „Ty jesteś Kefas, czyli skała, a na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”.
Obraz znikł, gdy ktoś ze stojących przy ognisku dorzucił do ognia gałęzi. Płomień przygasł i zrobiło się ciemno.
Znów ta złowieszcza cisza i ciemność, która wraz z podnoszącym się płomieniem znad świeżo rzuconego drewna została zakłócona słowami przeszywającym Piotrowe serce niczym sztylet zelota:
- Hej, ty! Na pewno jesteś jednym z nich. Jesteś Galilejczykiem!
W słowach „Nie znam tego człowieka, o którym mówicie”, pomieszanych z potokiem przekleństw i bluźnierczych przysiąg płynących z ust Piotra, on sam poznawał do jakiej podłości zdolny jest człowiek.
„Przyjacielu, po coś przyszedł?” Po co przyszedłeś Piotrze na ten dziedziniec? Czy nie przyszedłeś, aby odnaleźć utracone ciepło Jezusowej miłości? Czy może przyszedłeś, aby pozbyć się tkwiących w tobie wspomnień o tej miłości?
I wtedy zapiał kogut. A Piotr oniemiał.
Wszystko się zmieniło. Pienie koguta obudziło w jego sercu obraz Wieczernika i tego, co się tam stało: Piotr widział Jezusa, który mówił do nich wszystkich:
- Wszyscy zwątpicie [we Mnie]. Jest bowiem napisane: Uderzą Pasterza, a rozproszą się owce.
I wtedy on, Piotr, powiedział:
- Choćby wszyscy zwątpili, to na pewno nie ja.
A patrząc na niego z miłością Jezus rzekł:
- Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz.
- Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie.
Nie wyprę się ciebie… Nie znam, tego człowieka… Nie wyprę się ciebie … Nie znam tego człowieka… I zrozumiał Piotr, kim jest.
A wyprowadzali z Sali Wysokiej Rady Jezusa. Piotr topiąc ręce w swych kruczoczarnych włosach podniósł głowę w geście rozpaczy i wtedy wzrok jego odnalazł to, czego tu szukał - Jezusowego spojrzenia wypełnionego miłością.
I znowu zerwał się wiatr, zupełnie jak wtedy na jeziorze. Jezus szedł a Piotr obrócił się i patrząc na idącą po wodzie postać krzyknął:
- Jeśli to Ty jesteś, Panie, każ mi przyjść do siebie po wodzie!
I jak mu się wydawało padło słowo „Przyjdź!” Wyszedł więc z łodzi i kroczył z Nim po wodzie. Lecz nagle uląkł się wiatru i patrząc w Jezusowe oczy krzyknął:
- Panie, ratuj mnie!
Teraz jakby znowu, tu na dziedzińcu domu Arcykapłana, usłyszał wśród wiatru Jezusowy głos: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” Odleciał wiatr, ale w sercu pozostało Piotra miłosne spojrzenie, w którym trwał aż do nocy, w której chciał wziąć sprawy Królestwa Bożego w swoje ręce.
Chociaż w spojrzeniu Jezusa znalazł to, czego szukał na kamiennym dziedzińcu pałacu Kajfasza, Piotr gorzko zapłakał. I łzy paliły jego policzki, tak że ich słony smak dosięgnął swą goryczą głębi serca, które wołało „Piotrze idź i przyznaj się”.
I błąkał się Piotr w poszukiwaniu Jezusa aż dotarł do Pretorium. I chociaż krzyczał „Ja jestem tym, który z nim chodził”, nikt nie przywiązywał wagi do jego słów. Wszyscy byli wpatrzeni w przywiązanego do słupa biczowników Jezusa.
Piotr przez zalane łzami oczy widział jak Jezus się odwrócił i coś szepnął spuchniętymi od ciosów żołdaków wargami… Virtus Petri… Piotrze odwagi…
Później rzymskie batogi smagały wyprężone wzdłuż słupa ciało, a wypełniony zapachem krwi skazańca wiatr niósł mlaskanie skórzanych batów pasących się na ciele Jezusa. A setnik liczył … unos... duo… tribus… … triginta septem, triginta et octo, triginta novem.
Piotr patrzył i płakał, krzycząc w spazmatycznym szlochu. „Tak to ja. Ja go znałem! Ja z Nim chodziłem”.
Omdlałego Jezusa oblano wodą. Kiedy wstał nałożono mu na głowę cierniowy wieniec. Narzucono na ramiona wypłowiały szkarłatny płaszcz i dano trzcinę do ręki. Żołnierze kłaniając się szyderczo wołali: „Witaj królu żydowski”.
Potem zaprowadzili Go na ganek Twierdzy Antonia, zwany Lithostrotos, gdzie oczekiwał ich Piłat.
Piotr, jak gdyby słysząc w swych uszach słowa „Pójdź za mną” , wypowiedziane kiedyś do niego przez Pana nad Jeziorem Genezaret, kroczył śladami krwi Pana do miejsca, gdzie nienawistny tłum krzyczał „Ukrzyżuj, ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”
I jak mówią ludzie, tego dnia jeszcze raz widziano Piotra. Kroczył za Panem na jego drodze krzyżowej, ale - jak mówią - w połowie drogi zaginął. Później widziano leżącego człowieka na schodach, gdzie obarczony krzyżową belką po raz pierwszy upadł Mistrz z Nazaretu. Mówili, że ów człowiek to był Wielki Rybak, zwany również Piotrem. Zanosił się płaczem i wyznawał kamiennym schodom poplamionym krwią Syna Bożego swój grzech: „Ja, Kefas, czyli skała, zaparłem się Pana!”
Długo możemy zadawać sobie pytanie, dlaczego Piotr się zaparł. Może bał się drwiny i wyśmiania? A może cierpienia?
Prawdopodobnie jednak, nawet gdyby tam na dziedzińcu Piotr milczał, a siedzący przy ogniu mężczyźni posłuchali głosu służebnej dziewki wszystko skończyłoby się rubasznym śmiechem, kilkoma kopniakami i wyrzuceniem z dziedzińca.
On jednak zaparł się! Nie chciał narazić się ludziom, bo po co czynić z siebie błazna. Po co narażać na szwank swoją reputację, kiedy można siedzieć cicho i robić karierę. Ale czasami trzeba przed ludźmi przyznać się do czegoś. Czasami trzeba umieć powiedzieć dosyć i pokazać, że nie jest się tylko anonimową masą utożsamiającą się z poglądami tej czy innej partii, czy grupy społeczeństwa.
Tamtej nocy, gdy się zaparł, Piotr przyjął postawę anonimowej masy. Wszyscy, którzy siedzieli przy ognisku, byli przeciw Chrystusowi, a Piotr zgodnie ze starą zasadą o siedzeniu między wronami, krakał tak jak one. A tamtej nocy wrony krakały: „Nie znam tego człowieka!"
Ileż to razy jesteśmy takimi wronami. Wystarczy obiad w stołówce czy restauracji i kiedy przyjdzie czas na modlitwę przed czy po jedzeniu pomyślę: „Przecież nie będę się wygłupiał. Restauracja to nie kościół.”
Albo na spotkaniu z kumplami: „No, co ty człowieku, jeszcze w piątki wierzysz? Piątki, są dobre dla księży i zakonnic.”. Albo: „Co ty, masz opory, że niedziela i nie pójdziesz do kościoła? Przecież wszyscy tak robią.”
Możemy snuć różne teorie o tym, co sprawiło, że Piotr zaparł się Jezusa. Jedno jest pewne - było to zwątpienie, które zapowiedział sam Jezus, krótko przed swoją męką. Kiedy, Piotr zobaczył kajdany i łańcuchy zamykające się na rękach i nogach Jezusa, zwątpił w Niego i uciekł.
Najpierw zwątpił Judasz, później apostołowie zgromadzeni w Ogrodzie Oliwnym, a na końcu Piotr, po tym jak zamiast głowy odciął Malchusowi prawe ucho. Taka jest prawda o zwątpieniu. Zwątpienie zawsze pociąga za sobą zdradę, rozproszenie i ucieczkę.
Żyjemy w czasie powszechnego relatywizmu, którego ostatecznym etapem jest zwątpienie. Pytamy, czy Dziesięć Przykazań, których uczyliśmy się na katechezie, mają sens dla człowieka dwudziestego pierwszego wieku. Czy tradycyjna nauka o moralności i seksualności, nauka o małżeństwie, rodzinie i wierności, jest na pewno prawdziwa? Czy pornografia, alkohol, narkotyki to naprawdę droga do zła?
Niby tylko pytamy, ale czy pytamy, aby lepiej poznać? A może dlatego, że wątpimy? Pamiętajmy, że czym większe zwątpienie, tym dalej jesteśmy od Boga, od Jezusa. To nie dlatego, ludzie przestają wierzyć w Boga, bo go nie ma, ale dlatego, że uciekli od Boga. Oni odeszli tak daleko, że Go już nie widzą.
Dlaczego, tylu ludzi cierpi na depresję? Bo dzisiejszy świat cierpi na zwątpienie w Boga. A to prowadzi ostatecznie do zwątpienia w sens zmartwychwstanie i życia wiecznego.
Zawsze, kiedy nie przeciwstawiamy się złu, kiedy staramy zachować tzw. dyplomatyczną poprawność, kiedy milczymy i nie nazywamy spraw po imieniu, oddajemy się w ręce najgorszych ze wszystkich pokus. Nasza dwulicowość oddaje nas pokusie zwątpienia, która w końcu doprowadzi nas do tego, do czego doprowadziła Piotra, do zaparcia się Boga.
Piotr, płacząc, przepraszał Jezusa za tą dwulicowość. Tradycja mówi, że opłakiwał swoją winę do końca życia, aż łzy niczym strumień przepływający przez skały, wyrzeźbiły mu dwie bruzdy na policzkach.
Ludzie pytają, dlaczego Piotr poszedł, aby zobaczyć biczowanie Jezusa. Myślę, że gdy dopuszczamy się grzechu, nigdy nie potrafimy zrozumieć, dlaczego tak postępujemy. Po grzechu szukamy czegoś, by uspokoić sumienie, które niczym katowski bicz chłoszcze nasze serce. Tak jest do momentu skruchy, żalu, spowiedzi.
Tak właśnie wtedy było z Piotrem. Jego skrucha zmuszała go do szukania Jezusa. To skrucha przyprowadziła Piotra - i prowadzi nas - do słupa biczowników. Dlaczego? Bo skrucha pozwala nam podnieść głowę i spojrzeć na uwiązanego do słupa Jezusa i usłyszeć od Niego słowa … „Odwagi! Weź się w garść! Ja przyjmuję na siebie to biczowanie twojego serca przez twoje sumienie, na które ty zasługujesz.”Bo taka jest miłość Boga. To tej miłości szukał Piotr po zaparciu się Jezusa.
Na ile jestem Piotrem, kiedy popełniam grzech? Pamiętajmy, że żal jest miarą naszej wiary.
Panie Jezu, Prosimy Cię o pokorną otwartość na Twojego Ducha, na Jego mądrość i rozeznanie. Niech On w nas słucha, niech On nam podpowiada w czasie zwątpienia właściwe pytania i odpowiedzi.