Świat według werbistów

BLOG

O tym, jak Japończyk pomógł mi Mszę przeżywać
Aswin Raj Thekkoot (fot. www.unsplash.com)

O tym, jak Japończyk pomógł mi Mszę przeżywać

Kiedyś uczęszczałem na kursy języka niemieckiego. W mojej grupie był bardzo sympatyczny Japończyk o imieniu Makoto. Mako, jak nazywali go przyjaciele, był studentem muzykologii. Jego ulubionym instrumentem był duży bambusowy flet o nazwie shakochashi. Pewnego dnia Mako przyniósł go i zagrał nam parę melodii.

- A teraz zagram wam swoją własną kompozycję - powiedział w pewnym momencie i wyciągnął kartkę papieru z jakimiś hieroglifami. Okazało się, że są to japońskie nuty.

Szczerze mówiąc, kompozycja była trudna do słuchania. Przypominała jakieś mało harmoniczne świsty. Grupa, która otaczała Makoto, zaczęła topnieć, a ja miałem to nieszczęście, że stałem wprost przed autorem i musiałem wysłuchać wszystkiego do końca.

Kurs języka trwał miesiąc. Na koniec mieliśmy małe święto. Przynieśliśmy gitarę, Makoto przyniósł swój flet.

- Zagram wam moją kompozycję - powiedział Makoto w atmosferze ogólnej wesołości.

Na towarzystwo padł blady strach. Ale Mako nawet nie zwrócił na to uwagi i z entuzjazmem i pięknym japońskim uśmiechem zabrał się do wykonania „arcydzieła”. Zanim jednak zbliżył usta do ustnika, zdążył jeszcze powiedzieć, że utwór nazywa się “Jesienny wiatr”. I nagle przed oczami stanął mi późnojesienny pejzaż: obdarte z liści drzewa, deszcz, wiatr, chłód. I wtedy doznałem olśnienia! W muzyce Mako wszystko to było! To była genialna kompozycja, której można było słuchać i słuchać, pod warunkiem, że… widziało się jej treść.

Ta historia przypomniała mi się, kiedy uświadomiłem sobie jak został skomponowany mszalny hymn „Święty, święty, święty”. Jest on wstępem do najbardziej uroczystej części Mszy świętej, która specjalistycznie nazywa się anamnezą, czyli jak gdyby „przypomnieniem” - uobecnieniem tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Kapłan po hymnie modli się modlitwą konsekracji chleba i wina, powtarzając słowa Pana Jezusa: „To jest Ciało Moje”, „To jest Moja Krew”. I dodaje na zakończenie: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Podobny hymn posiada również liturgia prawosławna i nazwany on tam jest Cheruwimskaja, czyli pieśń cherubinów.

Hymn składa się z dwóch części. Pierwsza mówi:

„Święty, święty, święty Pan, Bóg zastępów.
Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej.
Hosanna na wysokości”.

Skąd pochodzą te słowa? Kto jest ich autorem? Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że są to słowa zaczerpnięte z psalmu lub zainspirowane jakimś tekstem biblijnym, albo po prostu jakąś prawdą teologiczną. Śpiewamy czy też recytujemy je podczas Mszy, często nie zwracając na nie większej uwagi. Czasami, kiedy śpiewa je chór w formie dłuższej kompozycji, mogą one nawet irytować i wyzwać pragnienie, by śpiew skończył się jak najszybciej.

Przypomina to reakcję naszej grupy, kiedy słuchaliśmy kompozycji Makoto nie znając jej tytułu, a przez to zupełnie jej nie rozumiejąc. Dlatego też nie mogliśmy jej polubić. Jakże zmieniło się nasze nastawienie, kiedy przyszedł obraz.

Hymn „Święty, święty, święty” również ma obraz. A nawet dwa obrazy. 

Pierwszy z nich pochodzi z szóstego rozdziału księgi proroka Izajasza, gdzie opisane jest powołanie proroka. Izajasz znajduje się w świątyni Boga Jahwe w Jerozolimie. Tam, w najświętszym dla judaizmu miejscu na ziemi, ma widzenie chwały Bożej. Pan Zastępów siedzi na wysokim tronie, a wokół niego serafiny śpiewają hymn „Święty, święty, święty”.

Ten widok wywołuje w Izajaszu reakcję panicznego strachu. Jemu, człowiekowi grzesznemu i nędznemu, nie wolno oglądać chwały Bożej, gdyż wśród Izraelitów panowało przekonanie, że prowadzi to do niechybnej śmierci. Mojżesz, by nie zginąć, ukrył się w szczelinie skały, a Ezechiel, po wizji Rydwanu Jahwe, przez tydzień nie był w stanie wykrzesać z siebie słowa. W przypadku Izajasza, jeden z serafinów przykłada rozżarzony węgielek do jego ust i oczyszcza go. W ten sposób prorok może zostać w Bożej obecności, a następnie przyjąć od Boga dar powołania. Należy jeszcze dodać, że wizja Izajasza jest jakby zapowiedzią liturgii niebieskiej, której bardziej kompletny obraz przedstawia św. Jan w księdze Apokalipsy (rozdziały 4-5).

Taki jest pierwszy obraz. Ileż w nim elementów! Ileż czasu trzeba, by wejść w to bogactwo i ileż czasu chciałoby się w nim pozostać! Czyż nie przydał by się chór na każdej Mszy, by przedłużyć te chwile, kiedy czekamy na Jej najświętszy moment?

Drugi obraz jest równie bogaty. Słowa „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Hosanna na wysokości!” pochodzą z Ewangelii. Ludność zebrana w Jerozolimie tak właśnie witała Jezusa, wjeżdżającego do miasta na osiołku. Był to moment wielkiej radości. Naród wierzył, że w końcu przyszedł do nich obiecany Mesjasz.

Wiemy, że później ci sami ludzie zwątpili. Uwierzyli w kłamstwo. Upadli na samo dno, gdy w Wielki Piątek, na dziedzińcu domu Piłata, wołali: „Ukrzyżuj!” Jednakże my po dziś dzień świętujemy Niedzielę Palmową, bo po zmartwychwstaniu okazało się, że entuzjazm tamtego dnia był prawdą, a nienawiść Wielkiego Piątku fałszem.

Dziś każda Msza Święta daje nam możliwość zamanifestowania naszej wiary w obecność Chrystusa w eucharystycznym Chlebie i Winie. Przed każdym przeistoczeniem mamy możliwość powtórzenia entuzjazmu ludu jerozolimskiego i wzniesienia radosnego okrzyku: „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie!” Kościół wznosi ten okrzyk w wierze. Ale przyjdzie dzień, kiedy wiara już nie będzie potrzebna, a będzie to dzień Paruzji – powtórnego przyjścia Chrystusa. Każda Eucharystia jest wyrażeniem radości owego DNIA, kiedy Chrystus zatriumfuje ostatecznie i będzie „wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15).

I znowu bogactwo obrazów przerasta naszą możliwość ich odczucia w krótkim, jak się okazuje, śpiewie „Święty, święty, święty”. Ale trzeba sobie je przedstawiać przed oczami duszy, bo dzięki nim wiemy, w czym uczestniczymy.

arrows02 Dariusz Pielak SVD, Rosja