Upływ czasu nie jest niczym nowym, nie jest skutkiem ubocznym pandemii czy innych zawirowań. Ale nie da się ukryć, że coraz częściej da się słyszeć narzekanie, że czas biegnie jakoś szybciej, a właściwie ucieka. Nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo dokąd.
Zrobiłem sobie takie osobiste podsumowanie minionych czterech lat. Kartka podzielona na pół. To, co zaplanowane i to, co wykonane. Niestety plany, mimo że ograniczone z wiadomych względów, o wiele obszerniejsze niż to, co udało się zrobić, domknąć. I to zarówno te zamknięte w domenie materialnej, jak remonty, ulepszenia tego, co jest czy nowe inicjatywy, jak i te odnoszące się do rzeczywistości duchowej - bo przecież w niej obracamy się w parafiach czy naszych zakonnych wspólnotach. I pytając samego siebie, dlaczego tak jest, nie potrafiłem udzielić odpowiedzi innej, niż brak czasu. Brak czasu na solidne zaplanowanie, brak czasu na rzetelne wykonanie tego, co zaplanowane, brak czasu, bo już w kolejce czekają następne zadania, a za plecami zbiera się spory tłumek szemrzących coraz wytrwalej zaległości.
I tak tworzy się pułapka, jak zapadnia, która składa się z ciągłej presji czasu, powoli odbierającego chęć do czegokolwiek. Bo się nie uda, bo nie ma sensu, bo zaraz będzie po terminie, bo się nie zmieszczę, nie zdążę. Pokusa jest silna, szczególnie w tych rozpędzonych czasach. Z uczestnika wydarzeń łatwo stać się dziś obserwatorem ciągu szybko zmieniających się obrazów i wydarzeń, które ledwie nas muskają. Ulec jest łatwo, wystarczy się poddać, popłynąć z prądem, czasem sobie ponarzekać, że kiedyś to było lepiej, inaczej, zegary chodziły wolniej, kalendarze były jakoś obszerniejsze i w ogóle.
Obserwowałem ostatnio małą elektrownię wodną. Trwały jakieś prace, śluzy były otwarte, woda płynęła szerokim strumieniem, nie napotykając żadnej przeszkody. Dopiero, kiedy zamknięto śluzę i strumień napotkał na swej drodze opór, elektrownia była znowu sobą, stawiała opór, ale i produkowała prąd. Spokojny strumień mocno się spienił i pokonywał delikatny uskok z widocznym wysiłkiem.
Odpowiedzią na pokusę popłynięcia z prądem jest opór. To on sprawia, że odnajdujemy w czasie nie przeciwnika a potencjał, by zapłonąć, by świecić. I być może w tym tkwi też odpowiedź na pozostałe bolączki związane z presją i biegiem czasu. Wybierać tylko to, co daje światło.
Wobec trawiących nas pytań i wyzwań być może to najlepsze rozwiązanie. Wybierać to, co sprawi, że zapłoniemy.