Świat według werbistów

BLOG

Przebudzenie wiary: wyjść, aby spotkać i poznać
Fot. POOYAN ESHTIAGHI (www.unsplash.com)

Przebudzenie wiary: wyjść, aby spotkać i poznać

Z cyklu "Wierzę i co dalej?"

Bezosobowy tłum ludzi, bliskość ukochanych osób (albo ich brak) i sposób rozumienia siebie to obszary myślowych schematów i przyzwyczajeń. To one definiują, a tym samym kontrolują, nasze relacje z innymi, z samymi sobą i z Bogiem. W tym kontekście formujemy i przeżywamy dar wiary. 

Bezosobowy tłum to przede wszystkim środki masowego przekazu. W epoce smartfonów i Internetu schemat myślowy tłumu jest definitywnie obecny w strukturach naszej codziennej rzeczywistości. Bliskie i często zamknięte relacje w kręgach ukochanych osób, rodzina dla przykładu, to kolejny schemat myślowy, który definiuje i określa rzeczywistość naszego szczęścia, doświadczenia miłości, komfortu i bezpieczeństwa. Tym samym, często ogranicza perspektywy innego poznania i doświadczenia. Sposób rozumienia siebie – innymi słowy tożsamość: wierność wybranej prawdzie, wartościom, wierze, kierunkowi i celom życia – jest indywidualną perspektywą na życie a zarazem doświadczeniem wolności wyboru. Natomiast brak dojrzałej tożsamości, to nic innego jak wewnętrzny chaos myśli, uczuć i zachowań. 

Tymczasem Samarytanie, zainspirowani słowami kobiety – „czyż On nie jest Mesjaszem” - wyszli z miasta i szli do Niego (por. J 4,30). Innymi słowy, odrzucili schematy myślowe tłumu. Zaryzykowali i opuścili – choćby na jakiś czas - komfort i poczucie bezpieczeństwa bliskich relacji z innymi, porzucili wypracowany punkt patrzenia na życie, przyzwyczajenie i rutynę. Odważnie opuścili stare schematy, a tym samym otworzyli się na nowe i nieznane doświadczanie. W ten sposób stworzyli nową perspektywę spotkania i poznania Chrystusa - Prawdę. Z drugiej strony, możemy powiedzieć, że dotychczasowe schematy i przyzwyczajenie nie doprowadziły ich do poznania Prawdy, która czyni człowieka wolnym (por. J 8, 32) i da życie „w obfitości” (por. J 10, 10).

Wyszli poza bramę miasta. Zrobili kilka kroków i zatrzymali się. Obejrzeli się za siebie, ich serca pałały niepokojem i tęsknotą. Logika zadała to magiczne pytanie: „i co dalej?”. Spojrzeli przed siebie - przeogromna przestrzeń dzikiej półpustyni. Coś nowego! W milczeniu szli za kobietą. Od czasu do czasu oglądali się za siebie, w końcu stracili wizualny kontakt z miastem. Uczucie pustki, niepokoju i niepewności wypełniło ich serca i umysły. Zostawili wszystko, co do tej pory nadawało sens ich życiu. Mieli wrażenie, jakby umarli dla samych siebie. Nie wiedzieli wówczas, że ziarno musi najpierw obumrzeć, aby przynieść plon obfity (por. J 12, 24).

Umieranie dla samego siebie to doświadczenie pustki. Człowiek ma wrażenie, jakby utracił coś, do czego przynależał. Rzeczywistość, która gwarantowała mu poczucie bezpieczeństwa i komfortu, takie przynajmniej miał wrażenie, „umarła” i przestała istnieć. Życie jakby wymknęło się spod kontroli logiki. Zabrakło codziennych schematów i przyzwyczajeń. Schematy myślowe tłumu, komfort bliskich relacji czy pewność samego siebie straciły grunt pod nogami. Pojawiło się wyzwanie nowego poznania i podejmowania nowych decyzji, wolnych od manipulacji oczekiwań innych czy własnych przyzwyczajeń. 

Umieranie dla siebie to doświadczenie niepokoju i lęku. Człowiek boi się wszystkiego czego nie zna, czego nie doświadczył. Boi się drogi, którą jeszcze nie podróżował. Boi się owej ewangelicznej ciasnej bramy (por. Mt 7, 13), dlatego wybiera przetarte szlaki i schematy myślowe tłumu. Innymi słowy, wielu szuka prawdy, miłości, pokoju i szczęścia w realiach świata, którego naturą jest nieciągłość i przemijalność. Świata, którego perspektywa na życie ogranicza się do przestrzeni narodzenia i śmierci oraz chwilowego doświadczenia. A człowiek ze swej natury, będąc Obrazem i Bożym Podobieństwem, pragnie przeżywać miłość, pokój i szczęście w perspektywie stałości i nieprzemijalności, czyli wieczności. 

Dlatego Samarytanie wybrali „wąską bramę”. Wyszli z miasta i kroczyli drogą, którą jeszcze nie podróżowali. Minęło kilka dni. Słońce prażyło ich twarze, rozgrzane piaski paliły stopy, a niekończące się horyzonty i przestrzenie pustyni nużyły i męczyły oczy. Mężczyźni nie bali się trudu i niebezpieczeństw, których było pełno na pustyni. Byli przygotowani na drogę. Mieli wystarczające zapasy wody i jedzenia oraz odpowiedni sprzęt. Fizycznie byli przygotowani. Nie umieli jednak poradzić sobie z „nicością”. Innymi słowy, chcieli zdobywać, chcieli widzieć rezultaty. Byli przyzwyczajeni i nauczeni do osiągania szybkich i spodziewanych efektów. 

- Wystarczy tej zabawy – ktoś rzucił z grupy. – To jakaś magia i opętanie intelektu. Logika to moc w naszych rękach, aby być panami życia.

Powiedziawszy to spojrzał na siedzących towarzyszy podróży i dodał:

- Zostawialiśmy wszystko, co nadaje sens naszemu życiu. Takie zachowanie jest wbrew prawom logiki. Wyruszyliśmy w drogę i nic, nic się nie dzieje. 

Oczy wszystkich skupiły się na młodym człowieku. Milczeli.

- Koniec tej bzdury i poszukiwania jakieś Prawdy, Drogi i Życia – uważnie śledził reakcje innych. – Wracajmy do domu, tam, gdzie przynależymy, tam, gdzie jest nasze bezpieczeństwo, komfort i szczęście. 

- Chcesz zrezygnować z poszukiwania? – ktoś przerwał monolog. – Czy nie rozumiesz, że dzieła naszej własnej logiki i ciężkiej pracy obróciły się przeciwko nam samym?

Zapanowała długa i głęboka cisza. W głębi serca wiedzieli – nawet ich logika nie protestowała, patrzyła na fakty - że dobrobyt, poczucie szczęścia, komfort i bezpieczeństwo, które wypracowali w pocie czoła, zawiodło ich oczekiwania. Po prostu zabrakło stałości i nieprzemijalności. Codzienne nawyki i schematy stały się swego rodzaju ciężarem i ograniczeniem do wzrastania i przeżywania życia w obfitości (por. J 10, 10).

- Teraz chcecie wracać? – głos kobiety przerwał milczenie. – Chcecie zanurzyć się ponownie w tej codziennej egzystencji i udawać, że wszystko jest ok? Dobrze wiecie, że nie można wrócić dwa razy do tej samej rzeki. 

- Ile możemy iść po tej pustyni – przerwał jej młody mężczyzna. – Idziemy i idziemy i nic się nie dzieje. Potrzebujemy rezultatów, potrzebujemy czegoś konkretnego.

- Chcecie szybkich konkretnych efektów? – zapytała kobieta. Patrzyła im w oczy.– Przecież od tego uciekacie. Przecież ta przemijalność i ograniczenia myślowe zmęczyły wasze serca, umysł i duszę. 

Milczeli 

- Tu chodzi o nowy rodzaj poznania i doświadczenia – mówiła zdecydowanym głosem. – Nie logika, która wyznacza cele i zarazem precyzuje sposób ich osiągnięcia, ale trwanie do końca jest nową perspektywą i właściwym fundamentem poznania, zachwytu i ostatecznego wyboru Prawdy - tej Prawdy, która was wyzwoli (por. J 8, 32). 

- O czym ty mówisz? – ktoś przerwał. 

- „Kto wytrwa do końca” (Mt 24, 13) - to jest wasza nowa perspektywa poznania i zbudowania przyjaźni z Prawdą – wyjaśniła. – Trwanie do końca jest gwarancją poznania Prawdy. 

Nie zwracając uwagi na ich słowa, chwyciła plecak i ruszyła przed siebie. Mężczyźni jeden po drugim wstawali i milczeniu ruszyli jej śladami.

Kobieta zatrzymała się. Odwróciła się i popatrzyła im w oczy, po czym zdecydowanym głosem wyjaśniła:

- Od tej chwili żadnego oglądania się za siebie. Trwajcie do końca a poznacie Boga. W Jego obecności poznacie samych siebie i wówczas przestaniecie być niewolnikami przemijalności i niestałości.

Chwilę milczała, po czym dodała:

- Wkrótce wrócicie do własnych rodzin, domów i zajęć i będziecie żyć pełnią życia. Tego życia, którego pragnie wasze serce i dusza.

Odwróciła się i energicznym krokiem ruszyła do przodu.

Szli za kobietą, która nie tylko zainspirowała ich do wyjścia ze starych schematów, aby szukać Prawdy, ale również stała się swego rodzaju mocnym fundamentem „trwania do końca”. Uwierzyli jej, ponieważ rozpoznali w niej radość, wolność i miłość, czyli błogosławieństwo osobistego spotkania i doświadczenia Prawdy, którą jest Chrystus (J 14, 6).

arrows02 Janusz Prud SVD, Filipiny