Zapewne każdy z nas ma jakieś swoje ulubione miejsce, do którego – o ile to możliwe – chętnie wraca. Miejsce naznaczone jakimś wspomnieniem, przełomowym wydarzeniem czy wewnętrznym urokiem. Na samą myśl o nim szybciej bije nam serce, a w kącikach ust pojawia się tajemniczy uśmiech. Być może inni przejdą wobec niego zupełnie obojętnie, ale to nie ma znaczenia – dla nas pozostanie szczególne.
Ilekroć jestem w Rzymie, staram się iść na Awentyn – jedno z siedmiu wzgórz, na których ulokowało się Wieczne Miasto. To tylko 20 minut spaceru od naszego domu przy Via dei Verbiti 1. Idąc coraz wyżej, mija się przytulne restauracje, okazałe wille bogatych Rzymian i autokary z turystami. Jadą, aby popatrzeć przez ponoć najsłynniejszą w Europie dziurkę od klucza, która znajduje się w bramie prowadzącej do państwa Zakonu Kawalerów Maltańskich. Widać przez nią, jak na dłoni, kopułę Bazyliki Świętego Piotra otuloną ciasnym szpalerem drzew. Nieco dalej jest pięknie utrzymany ogród pomarańczowy, zwieńczony platformą widokową, z której turyści podziwiają Tybr i południową panoramę Rzymu. A pomiędzy nimi jest moje ulubione miejsce – Bazylika Świętej Sabiny.
Ta wczesnochrześcijańska budowla powstała w pierwszej połowie V wieku. Potem była wielokrotnie przebudowywana, lecz około 100 lat temu nadano jej pierwotny wygląd. Najwyraźniej komuś zależało, aby wrócić do początku, gdy wszystko było dużo mniej skomplikowane i bardziej oczywiste. Zawsze, gdy wchodzę tutaj, mam wrażenie jakbym przenosił się w czasie. To poczucie jeszcze bardziej pogłębia świadomość, że ustawione po bokach nawy głównej 24 kolumny w stylu korynckim pochodzą z antycznej świątyni Diany, która była nieopodal. Za każdym razem to mnie onieśmiela i sprawia, że stąpam delikatnie, jak po kruchym szkle wytopionym z historii.
Jednak tym, co przede wszystkim rzuca się w oczy jest ogromna, pusta przestrzeń, która zaprasza i zdaje się mówić „Czekałam na ciebie”. Mało kto tu zagląda, więc te słowa odbieram jak skierowane do mnie.
Mimo swoich rozmiarów, bazylika nie przytłacza. Nie ma tu też nic zbędnego, co by rozpraszało skupienie. Miodowe kolory czynią to miejsce wręcz przytulnym. Drewniana konstrukcja sklepienia z wymalowanymi gwiazdkami lub ważkami w locie nadają budowli swoistą lekkość.
Starożytne kolumny prowadzą wzrok do skromnego prezbiterium, nad którym góruje XVI-wieczny fresk „Chrystus siedzący na górze w otoczeniu Apostołów i świętych pochowanych w Bazylice”. U stóp góry bije źródełko, w którym swoje pragnienie gaszą owieczki. Niektórzy widzą w tym symbol ludzi poszukujących prawdy lub prawdziwej miłości.
I to jest moje ulubione miejsce. Tęsknię, aby znowu je odwiedzić. Ale póki co, pozostają zdjęcia.