Jest Niedziela Misyjna. W tym roku wyjątkowo mało aktywna, za to bardziej refleksyjna. Rano w naszej zakonnej kaplicy odprawiłem Mszę świętą o Ewangelizację Ludów w intencji wszystkich misjonarzy. Teraz siedzę i wyławiam ze swojej pamięci imiona i twarze tych, których znam. Jest ich wielu.
Rozbiegli się po całym świecie. Poszli z tym co potrafią, z bagażem ich dotychczasowej historii, wiarą w Boga, powołaniem od Jezusa i posłaniem przez Kościół, które jest zapewnieniem, że tam ich miejsce. Od czasu do czasu coś napiszą, przyślą zdjęcie, o coś poproszą. Co 3 lata przyjeżdżają na wakacje, ale mam wrażenie, że tylko ciałem.
Ojciec Kazimierz Niezgoda do Papui Nowej Gwinei wyjechał w 1967 roku. Trafił w górzyste partie wyspy, gdzie pozostaje do dziś. Choć już zwolniony z większości obowiązków, wciąż stara się być aktywnym. Na pytanie o to, co najbardziej lubi, niezmiennie odpowiada: "Lubię chodzić po buszu i bardzo lubię ludzi".
To zdjęcie zrobiłem mu w miasteczku Wewak na północy kraju. Myślę, że dobrze oddaje to, kim jest misjonarz. Przede wszystkim jest blisko ludzi, właściwie pośród nich. Rozumie ich język i poczucie humoru, zna ich historię i szanuje kulturę. Nie porównuje i zbytnio się nie dziwi. Nie narzeka na jedzenie, choruje na podobne choroby i tak samo poszukuje cienia w upalne dni.
Jednak nigdy nie będzie jednym z nich, nawet nie powinien. Ma być przecież znakiem. A znak musi być inny, musi się wyróżniać. Inaczej nie wypełni swojej roli. Ta inność, to nie tylko kolor skóry i rysy twarzy. To także inny świat, z którego się przychodzi. Nie znaczy, że lepiej zorganizowany, bogatszy, czy mający odpowiedzi na najważniejsze pytania. Po prostu inny. Zwykle misjonarz potrzebuje wielu lat, by zdobyć umiejętność twórczego łączenia w sobie tych dwóch światów i stawania się mostem dla tych, którzy zechcą z tej przeprawy skorzystać.
W naturze znaku jest też to, że zapowiada rzeczywistość, która ma dopiero nadejść. Jeszcze jej nie widać, ale jest tam - za horyzontem. Misjonarz jest zwiastunem tej rzeczywistości, której nie da się zobaczyć, bo jest nadprzyrodzona. On już tam był, wie co tam jest i teraz przychodzi, by o tym opowiedzieć. Z tej opowieści można wyciągnąć różne wnioski, dlatego na zdjęciu każdy patrzy w inną stronę.
Patrzą i się śmieją. Oprócz stanowienia wspólnoty, radość jest tym, co od razu rzuca się w oczy. Może coś wesołego się wydarzyło? Może ktoś powiedział jakiś dowcip? A może to z powodu opowieści misjonarza, która jest Ewangelią, czyli z greckiego Dobrą Nowiną. Ta nowina nie jest odpowiedzią na ich bolączki dnia powszedniego, ale sięga dalej. Pozwala zmierzyć się z odwiecznym lękiem, pomaga odkrywać sens dziejących się spraw, postawić miłość trochę wyżej niż dotychczas, tłumaczy, że ostatnie słowo już nie należy do śmierci. I jak tu się nie cieszyć?
Trzej mężczyźni siedzą pod potężnym drzewem, posadzonym 100 lat temu przez pierwszych misjonarzy, którzy tutaj dotarli. Widać, że mocno zapuściło korzenie w miejscową glebę. I to jest marzeniem każdego misjonarza. Chcą, aby Jezus Chrystus zakorzenił się w życiu wszystkich tych, do których są posłani. I przepełnił ich radością. Bo to On jest Dobrą Nowiną.