Na wyjazd do Papui Nowej Gwinei przygotowałem się dobrze. Już wcześniej zacząłem brać tabletki przeciw malarii, postarałem się o odpowiednie ubrania i poczytałem o miejscach, do których mieliśmy dotrzeć. Jednak przede wszystkim zaopatrzyłem się w zapasowe baterie do aparatu i dodatkowe karty pamięci. Jechaliśmy przecież spotkać się z całkowitą innością wszystkiego; do kraju kontrastów, intensywnych barw i pięknych pejzaży. Prawdziwy raj dla fotografa.
Ale takim rajem może być praktycznie wszystko: ślub bratanka, mecz piłki nożnej, przypadkiem spotkana znana aktorka czy oryginalny napis na murze. Wtedy wystarczy, że jedna osoba zacznie robić zdjęcia, by wyzwolić podobny odruch u innych. Tym bardziej, że nie trzeba do tego być szczególnie przygotowanym; przecież komórkę mamy zwykle pod ręką.
Powodem naszego wyjazdu do Papui były święcenia o. Józefa Roszyńskiego SVD, który miał zostać biskupem diecezji Wewak. Gdy szliśmy w procesji do ołtarza polowego, ludzie zaczęli robić nam zdjęcia. Na pierwszym planie tylko jedna kobieta zachowuje się inaczej. Czy dlatego, że nie miała ze sobą żadnego sprzętu do fotografowania? Czy może wolała skupić się na wydarzeniu i zapisać je we własnej pamięci? Jej intensywny wzrok może na to wskazywać.
U większości pozostałych osób aparaty lub komórki przesłaniają twarze, stając się ich oczyma. Widzą to, co widzi obiektyw. Dlatego starają się, by miał jak najlepsze pole widzenia, by nic nie zakłóciło czytelności rejestrowanego obrazu. I wtedy pomyślałem – po co im te zdjęcia? Po co ja ze sobą zabrałem tyle kart pamięci?
Myślę, że w pierwszym rzędzie chodzi o poczucie wyjątkowości. Odkrywamy, że sytuacja lub miejsce, w którym się znaleźliśmy jest niezwykłe. Co więcej, wydaje się nam, że sięgając po aparat, nadajemy temu, w czym uczestniczymy, jeszcze wyższą rangę. Jednocześnie zdobywamy namacalny dowód na swoją obecność w tym, o czym będziemy z przejęciem opowiadać innym. W ten sposób stajemy się współwłaścicielami tamtej historii.
Ostatecznie jednak idzie o pamięć. Robimy zdjęcia, bo nie godzimy się na przemijalność. Chcemy, aby to, co ważne, piękne, co nas zachwyciło, takim pozostało. Wiemy, że z czasem nasza pamięć zaczyna gubić szczegóły, blakną emocje, zacierają się twarze. Nowe doświadczenia odsyłają w głąb niepamięci te starsze. Ratunkiem na to może być skorzystanie z innego rodzaju pamięci. I choć jedno zdjęcie ma tylko kilka lub kilkanaście megabajtów, to jednak wystarczy. Przeszłość staje się tak realna, jakby działa się dziś. Nie tylko wracają wspomnienia, ale rodzi się poczucie dumy i nowe inspiracje.
Czy jednak rzeczywiście tak dzieje się z nami? Czy przypadkiem nie jesteśmy jedynie kolekcjonerami przelotnych chwil obecnych i coraz to nowych wrażeń? Może skupiamy się jedynie na fotografowaniu, a nie na przeżywaniu tego, w czym bierzemy udział? Może pamięć wcale nie jest taka ważna? Może właśnie o tym myśli ta kobieta ze zdjęcia w pomarańczowej bluzce?