Urodziłem się i wychowałem w mieście nad jeziorem. Na Mazurach jezioro nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy ich tutaj setki. Ale to było szczególne, bo było nasze.
Prawie każdej niedzieli, po obiedzie, razem z rodzicami i siostrą (a przez jakiś czas także z babcią) szliśmy na spacer nad "nasze" jezioro. Jednak nie był to jedynie czas rekreacji, ale mała wyprawa na pogranicze. Zawsze odnosiłem wrażenie, że spacerowaliśmy wzdłuż dwóch różnych światów. Gdy patrzyliśmy w jedną stronę, widzieliśmy miasto z jego gęstą zabudową, nad którą dominowała wieża ciśnień i kościół Najświętszego Serca Jezusa. Ale wystarczyło spojrzeć w przeciwną stronę, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Zielona łagodność wzgórz na horyzoncie i kołysząca się woda, która za każdym razem w inny sposób odbijała niebo. Dwa światy. Jeden o wyraźnych kształtach, dobrze znany, zamieszkały. Drugi − nieuchwytny, skrywający tajemnicę i pociągający.
Przy brzegu czasami było zakotwiczonych kilka rybackich łódek. One intrygowały mnie szczególnie. Wyglądały na opuszczone, jakby ktoś je zostawił i gdzieś sobie poszedł. Zwykle przychodziły mi wówczas na myśl łodzie, które Piotr i Andrzej, Jakub i Jan zostawili, gdy powołał ich Jezus.
I tak dojrzewało moje powołanie na granicy między dwoma światami i przy porzuconych łodziach. Co prawda, ja swojej łodzi nie pozostawiłem na brzegu (jak chcą słowa słynnej "Barki", którą śpiewaliśmy z przejęciem na Mszach młodzieżowych), bo nigdy nie byłem rybakiem. Ale zostawiłem "swoje" jezioro − ze wszystkim, czego było treścią.
To zdjęcie zrobiłem podczas wakacji w trakcie spaceru z rodzicami i siostrą nad "naszym" jeziorem (jakżeby inaczej!). Mimo że wtedy byłem już prawie 30 lat werbistą, patrzyłem na tę scenę z takim samym przejęciem, jak wcześniej. I do dziś widzę w niej nie tylko jezioro i łódź.
Widzę, że "Ten, który stanął nad brzegiem", czyni to każdego dnia, wciąż na nowo mnie powołując. Widzę, że trzeba wszystko zostawić, by jeszcze więcej otrzymać; zapomnieć, aby pamiętać; zamknąć oczy, by zobaczyć; umrzeć, żeby żyć. Jest w tej scenie dużo spokoju, tak naturalnego, gdy odkryje się sens wszystkiego, co najważniejsze. Subtelne niebo mówi o delikatności Boga, a ciemna woda o zakamarkach naszych grzechów. Na zdjęciu jest dużo więcej nieba niż wody i to jest moją nadzieją.
Miałem to szczęście, aby stanąć nad brzegami różnych jezior i mórz. Wiele razy natrafiałem tam na rybackie łodzie. I choć były tak różne od naszych − to zawsze mówiły mi to samo.