Świat według werbistów

BLOG

Madagaskar
W drodze na Madagaskarze (fot. Krzysztof Kołodyński SVD)

Nie znam tego człowieka!

Z cyklu "Taki mamy zwyczaj"

Ostatnio na mojej drodze coraz więcej „kubeczków”. Tak nazwałem ludzi, którzy z mniejszą lub większą intensywnością „atakują” mnie, prosząc o wsparcie w trudnej sytuacji. Zaczęło mnie to nawet oburzać, gdyż niektórzy, wręcz bezczelnie, potrząsając tym kubeczkiem, podsuwają mi go prawie pod brodę. Co wtedy myślę? Jak reaguję? Nic nie odpowiadam i przechodzę dalej. W pierwszych chwilach usprawiedliwiam się, że gdybym wiedział, że naprawdę potrzebują pomocy, to bym im pomógł. Później dręczy mnie jednak sumienie, czy rzeczywiście dobrze postąpiłem. Jak to ocenić? Trudno podać gotową receptę.

Wywracam sytuację „do góry nogami”. Przypominam sobie, jak to było, gdy ja znalazłem się w potrzebie i jak zachowali się ludzie, których prosiłem wtedy o pomoc. Kłopotliwą sytuację przeżyłem w 2007 roku. Wydarzyło się to na Madagaskarze. 32 km od miejsca, które było dla mnie bazą wypadową. Z naszej wioski Mahavoky jechałem do miasta Mananjary na regionalne spotkanie. Byłem w połowie drogi, gdy poczułem, że tylne koło mi „tańczy” na błotnistej drodze.

W Afryce i na Madagaskarze wszystko może tańczyć, ale nie motor, bo to oznacza, że złapaliśmy „gumę”. Utknąłem na dobre pomiędzy wioskami i miałem po kilka kilometrów do każdej z nich. Słońce w zenicie. O pchaniu nawet nie było mowy, bo mój wehikuł był ciężki. No to ładnie!

Przez 20 minut nie udało mi się nawet odkręcić koła - taka to praktyczna Yamaha 200, tańsza wersja „Made in India”. Mocny, ciężki i mało praktyczny, jak na tamte warunki, pojazd. Innego jednak nie było. Jak już spróbowałem wszystkiego, co było w mojej mocy, zrozumiałem, że jestem zdany na pomoc „z drogi”. Po pół godzinie słońce tak dało mi się we znaki, że z chęcią wyłożyłem się w rowie, próbując schować się w cieniu wysokiej trawy. Na tej drodze przez kilka godzin może nic nie jechać.

Miałem jednak szczęście. Po 1,5 godzinie nadjechał samochód miejscowego handlarza. Tu na szczęście nikt nikogo nie mija tłumacząc „nie znam tego człowieka!”. Etyka podróżnicza nakazuje zatrzymać się nawet wobec nadjeżdżającego z naprzeciwka pojazdu. Oprócz pozdrowienia wymienia się informacje o drodze i ewentualnych wydarzeniach, które mogą wpłynąć na dalszy bieg podróży.

Właściciel pojazdu uśmiechnął się. Wiedział kim jestem. Ja go nie znałem. Bez namysłu krzyknął do ludzi na pace, aby wyciągnęli sprzęt. Mogłem się przekonać, jak wygląda „pierwsza pomoc” po malgasku. Klucze, brecha, pisk śrub i uśmiechy na twarzy. Kolejny etap to wycinanie łaty z zapasowej dętki. Niezbędny jest również kawałek złamanego brzeszczotu do starcia wierzchniej warstwy łaty i dętki. Klej nie lubi zabrudzeń. I tak chłopaki we trójkę doprowadzili mój motor do użytku. Wszystko wyglądało profesjonalnie, jak na te warunki. Kontrola jakości, poprzez zanurzenie dętki w najbliższej kałuży, zapowiadała sukces.

Życząc mi dobrej drogi kazano jechać przodem. Co za kultura! Po 5 minutach zrozumiałem dlaczego „przodem”. Tylko w ten sposób serwis może dojechać już po chwili. Łata jednak przepuszczała. Po kilku postojach na dopompowanie, ostatecznie zapadła decyzja, że motor zostanie w najbliższej wiosce, a mnie dowiozą na pace pod dom. Pojazd handlarza zawsze jest obciążony, tak więc dokulaliśmy się do celu tuż przed zachodem słońca. Oczywiście handlarz nie zgodził się na żadną zapłatę pomimo, że zazwyczaj tego typu „podwózki” są naprawdę drogie.

Co to znaczy komuś pomóc? Czasem rzucamy i do kubeczka. Na chwilę czujemy się lepiej, ale wiemy, że problem potrzebujących nie zniknie. Ludzie są na ulicy, bo stoi za tym jakaś historia, której my nie znamy. Niedawno, z jedną z takich ubogich osób, zamieniłem kilka zdań. Ciekawe, bo od tamtej pory, nie wystawia kubeczka w moją stronę, ale zawsze uśmiecha się, jakby jej to wystarczało.

Sami nie rozwiążemy problemu proszących o „szybką pomoc”. Wiem jednak, że przy tej okazji możemy pomyśleć o kimś, kogo znamy i domyślamy się, że jest w trudnej sytuacji. A może on tylko potrzebuje obecności, spotkania, które przypomni mu, że jest równie wartościowym człowiekiem? Z kim więc Ty powinieneś się spotkać?

arrows02 Krzysztof Kołodyński SVD, Polska