Świat według werbistów

BLOG

Cenne pół godziny
Fot. Josh Applegate (www.unsplash.com)

Cenne pół godziny

Ostatnimi czasy wstaję wcześniej. Parę minut po 5 rano. Szybka kawa, czapka, szalik, plecak i schodzę na przystanek tramwajowy. Miasto już żyje, poranny korek na Zabrzańskiej w kierunku Katowic. Druga nitka samochodów wjeżdża do Bytomia.

Tramwaj wije się między pasami, trzy przystanki. Szombierki. Ruchliwe skrzyżowanie. Droga rozwidla się, dochodzi jeszcze jeden tor dla tramwajów. Czerwono i biało od świateł, klaksony, odgłosy hamowania (zima zaskoczyła nie tylko drogowców, ale też fanów letniego ogumienia, do tego co chwila na pasach zombie, wchodzący bez patrzenia prosto pod koła).

W samym środku rozwidlenia stoi potężna bryła kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, tak zwany ‘stary kościół’. Jednocześnie przysadzisty i strzelisty dzięki wysokiej wieży. Niezniszczony pomysłami na odnowę, śląski neogotyk. Czerwona cegła na zewnątrz, solidnie wypucowana kilka lat temu.

Od kilku miesięcy regularnie pomagamy tu w liturgii, pogrzebach i spowiedzi. Popycham potężne drzwi. Zamykają się za mną i momentalnie odcinają od hałasu miasta. Przez grube ściany dociera tylko szum, czasem jakimś pomruk, ale to wszystko.

Do mszy porannej o 7 jeszcze dobre pół godziny. Wnętrze tonie w mroku, przełamanym tylko zacheuszkami na filarach. Nad prezbiterium góruje obraz Serca Jezusowego, podświetlony ciepłym światłem. Prowadzi wzrok przez długą, przepastną nawę pełną skrzypiących ławek. Między filarami stare, niemieckie konfesjonały z purpurowymi zasłonami i miękkimi siedziskami. Okna witrażowe rozjaśnione  pomarańczowym światłem sodowych lamp na zewnątrz dają lekką poświatę.

Chowam się z brewiarzem w jednej z ‘dziupli miłosierdzia’, zaciągam zasłonkę, ale nie do końca, lubię zerkać na to wnętrze. Nie wiem, kto steruje ruchem na zewnątrz, ale penitenci klękają równiutko pomiędzy psalmami. Mimo, że jest wczesny ranek, wyłapuję w półmroku około trzydziestu głów. Większość, jak ja, daje się porwać plamie światła wydobywającej obraz w ołtarzu głównym, ten sam od 118 lat. Nie przesłodzony, ale też nie przesadnie surowy. Twarz Pana Jezusa dokładnie oddaje to, co Ewangelista wyraził w słowach „wie, co jest w człowieku”.

Te pół godziny to dla mnie bardzo cenny czas. I wracam do niego, kiedy w ciągu dnia robi się korek na skrzyżowaniu domowych i parafialnych spraw, telefonów, pilnych spotkań i rozmów. Ta cisza, ciemność i jedno światło bardzo porządkują rzeczywistość. Podobnie jak to prawie pełne odcięcie od hałasu i pędu na zewnątrz.

Przy kawie rozmawiam z proboszczem. Mówi, że przez pierwszy rok epidemii stawali na głowie, żeby ludzi przyciągnąć do parafii mimo obostrzeń i limitów. A to spotkanie z ciekawym człowiekiem, a to pogadanka na ważny temat, a to atrakcje dla najmłodszych. Ale efekty były mizerne, im więcej starań, tym mniej ludzi. A niezmiennie, przez cały ten czas prężenia organizatorskich muskułów, w te pół godziny od otwarcia kościoła do porannej mszy świętej – trzydzieści, czasem pięćdziesiąt osób. W ciszy. To znaczy – nam się wydaje, że w ciszy, bo nie mamy przed sobą mikrofonu i nie zapychamy powietrza naszymi mądrościami.

W całym tym kościelnym hałasie i pogubieniu o znamionach kryzysu, w tym przekrzykiwaniu się i orzekaniu o winie bądź świętości człowiek znajduje sobie drogę do Pana, i Pan mówi do człowieka. Daj Boże, że w tym nie przeszkadzamy.

arrows02 Maciej Baron SVD, Polska