Cieszy widok pięknie utrzymanego kościoła, doświadczenie dynamicznej grupy, czy też zaangażowanie wielu osób w życie wspólnoty chrześcijańskiej. Ołtarz czy figura świętego, przyozdobiona świeżymi kwiatami, to widoczny znak żywej wiary jednej osoby albo całej wspólnoty wiernych. Nawet takie skromne detale budzą w nas optymizm i dają poczucie, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Jednak nie zawsze tak jest. Jak więc przyjąć w wierze sytuacje, w których brakuje takich znaków? Zdarza się, że zamiast zobaczyć rozwój, dostrzegamy stagnację, a nawet regres. Jak przejść ponad tym doświadczeniem, by nie dać się owładnąć zwątpieniu czy bierności? W końcu miłość Boga nie zależy od aspektów widocznych ludzkim okiem, ale jest wciąż i wszędzie obecna.
O. Władysław Madziar SVD z ministrantami przy kaplicy sióstr ze zgromadzeniaHandmaids of Our Lord (fot. Władysław Madziar SVD)
Często w ciągu tygodnia odprawiam Msze Święte w klasztorze sióstr, który potocznie nazywamy Nazaretem. Jest to jednocześnie duży dom zakonny sióstr ze zgromadzeniaHandmaids of Our Lord (Ancilla Domini Sisters) oraz centrum pastoralne na północno-wschodnich obrzeżach Port Moresby. To miejsce, pięknie usytuowane na wzgórzach, było nowicjatem sióstr, ale też zostało zaplanowane z myślą o rekolekcjach, spotkaniach katolickich grup oraz jako ośrodek na prywatne chwile wyciszenia i wewnętrznej odnowy. Taki był zamysł misjonarzy i pierwszych sióstr, którzy zbudowali ten dom. Jednak obecnie jest on rzadziej używany niż w przeszłości, bo archidiecezja ma inne i nowocześniejsze centra. Ten zaś ośrodek pozostał nietknięty przez żaden remont od dłuższego czasu i stąd nie odpowiada dzisiejszym standardom. Choć nadal przybywają tu osoby pragnące głębszego spotkania z Bogiem, to chyba jakiś czas temu było miejsce bardziej tętniące życiem. Obecnie wydaje się jakby zastygłe w czasie. Obok domu znajduje się dość duży cmentarz, który świadczy o tym, że mieszkało tu wiele sióstr, również z Francji i Australii. Teraz pozostało tylko kilka miejscowych sióstr, a piękne struktury noszą widoczne ślady upływu czasu.
Patrząc na to nieco podupadłe centrum, trudno uciec od pytań o przyszłość ludzkich wysiłków i sens tego, co robimy. Na myśl przychodzi mi pewne porównanie. Kiedyś widziałem ojca idącego ze swoim małym synem. Właściwie chłopiec biegł za nim w pewnej odległości, próbując dotrzymać kroku tacie. Ojciec szedł szybko, ale był bardzo czujny, żeby nie zgubić dziecka. Czasem się zatrzymywał, czasem odwracał głowę, cały czas był uważny na swoje dziecko.
Główna kaplica w klasztorze sióstr (fot. Władysław Madziar SVD)
Ta scena może być jakąś przenośnią misyjnego rozwoju Kościoła w Papui-Nowej Gwinei, a być może i w innych częściach świata. Możemy być naprawdę zachwyceni dynamiką rozwoju misji. Otwieranie nowych dzieł daje wiele satysfakcji: podnosi na duchu pięknie utrzymana kaplica w środku buszu, szkoła, która kształci przyszłych leaderów czy ośrodek zdrowia ratujący życie wielu ludziom. Dynamicznie żyjące wspólnoty dają poczucie przyjęcia wiary i jej żywotności. Mimo to warto czasem spojrzeć wstecz na miejscowych ludzi, żeby zobaczyć, czy nadążają za tym wszystkim, co robią misjonarze, czy to rozumieją i czy to dotyka i inspiruje ich wrażliwość. Może się zdarzyć, że za bardzo się od nich oddalamy i narzucamy tempo, którego miejscowi nie są w stanie utrzymać.
Życie na misjach ciągle pobudza do pytań o naszą (misjonarzy) rolę w niesieniu Dobrej Nowiny, ale też i rolę ludzi miejscowych. Gdzieś powinien być wspólny punkt, który pozwoli iść razem i odkrywać wszędzie obecną miłość Chrystusa.
Dzwon przy klasztorze sióstr ze zgromadzenia Handmaids of Our Lord (fot. Władysław Madziar SVD)
Od dawna mówi się tu o tzw. „lokalizacji Kościoła”, tzn. aby Kościół nie był jakąś organizacją z importu, ale Kościołem miejscowych ludzi. Jeśli mierzymy nasz sukces tym, co zewnętrzne i widoczne dla oczu, możemy być bardzo rozczarowani. A jednak warto pamiętać, że marzenie Boga niekoniecznie jest takie samo, jak marzenie człowieka. Bo Bóg wciąż realizuje swój plan zbawienia wobec każdego człowieka. Drogi do tego mogą być bardzo różne, a zmiany, których Bóg sam dokonuje są czasami dla nas niedostrzegalne. Dla Niego liczy się przecież każdy człowiek i jego zbawienie.
Czas Adwentu i Bożego Narodzenia przypomina nam o Bogu, który działa w sposób paradoksalny. Objawia swoją wielkość, a wręcz wszechmoc w małości i kruchości istoty ludzkiej w Betlejem. Przeżywanie tajemnicy Bożego Narodzenia daje nową energię i napełnia pokojem nawet w zetknięciu z pozornym brakiem widocznych sukcesów.
Wnętrze kaplicy w klasztorze sióstr (fot. Władysław Madziar SVD)
Widok ze wzgórza, na którym zlokalizowany jest klasztor sióstr (fot. Władysław Madziar SVD)