Zwykło uważać się, że w świecie mediów lipiec i sierpień to tak zwany sezon ogórkowy. Brak poważnych tematów, znaczących wydarzeń sprawia, że podejmuje się tematy błahe, banalne, a czasem wręcz żałosne. Ale media nie znoszą pustki, więc trzeba czymś zapełnić eter i szpalty.
Jesień to już inna sprawa. U mnie zaczęła się pomidorem. U drzwi naszego domu, za pięć dwunasta, czyli minut pięć przed rozpoczęciem nabożeństwa różańcowego, stanęło dwóch zziajanych mężczyzn.
- Potrzebujemy księdza - powiedzieli.
- Jestem - odpowiedziałem.
Bo oni tramwajem tu przyjechali w bardzo ważnej sprawie. Myślę sobie, że będzie kłopot, bo muszę za chwilę być przy ołtarzu. Od razu myślę, że chodzi o namaszczenie zapewne, więc w myślach lokalizuję rytuał i oleje.
- Bo widzi ksiądz, u kolegi wydarzyła się rzecz niezwykła.
Zerkam dyskretnie na zegarek i widzę wskazówkę niebezpiecznie zbliżającą się do dwunastki.
- Jak bardzo niezwykła – pytam, choć zaczynam czuć, że będę tego żałował.
Jeden z przybyłych wyciągnął telefon i wybrał z galerii jedno ze zdjęć i pokazał mi je.
- Niech ksiądz patrzy!
Więc patrzę. W kadrze pomidor, z pękniętą skórką, w którym to pęknięciu zagnieździła się biała pleśń w kształcie krzyża.
- Widzi ksiądz?
- Widzę, pęknięty pomidor, który zdążył zapleśnieć.
- No niech ksiądz nie udaje, że nie widzi Pana Jezusa.
- Staram się widzieć Go codziennie - odpowiadam.
- Ale tu, w tym pomidorze, no przecież tu ma ręce, tu nogi, tu głowę. Widzi ksiądz?
- No nie widzę.
- Musi ksiądz z nami jechać. To jest znak, na pewno zły znak.
- Nie mogę, zaraz zaczynam mszę. I nie wiem, jak w tym pomidorze, ale na tej mszy Pan Jezus będzie obecny z ciałem, duszą i bóstwem. I śpieszno mi na to spotkanie - powiedziałem, zerkając na zegarek.
Goście spojrzeli po sobie.
- Czyli ksiądz z nami nie pójdzie?
- No, nie bardzo mam jak. I nie bardzo wiem, po co miałbym iść.
Spleśniały pomidor niestety przegrywa z Panem Jezusem.
Rozczarowani działkowcy oddalili się. Ja wszedłem do kościoła, usiadłem w konfesjonale.
Otworzyłem brewiarz i nie zdążyłem przełożyć wstążki, kiedy ktoś pojawił się po drugiej stronie. Przykładam ucho do kratki i słyszę następujące słowa:
- Proszę księdza, bo ksiądz jest naszą ostatnią deską ratunku. Bo myśmy już byli u jednego księdza przed chwilą, ale nas odesłał. Bo u kolegi stała się rzecz niezwykła. Tylko muszę księdzu podać telefon, żeby ksiądz sam zobaczył.
I wciska mi ten telefon przez drzwiczki konfesjonału.
- Niech się pan nie trudzi - mówię mu. - To jest spleśniały pomidor.
Ręka z telefonem zamarła.
- Skąd ksiądz wie?
- Rozmawialiśmy chwilę temu.
- Czyli ksiądz nam nie pomoże?
Mówię, że chętnie.
- Odłóżcie ten pomidor gdzieś na bok, niech zgnije, a jeśli się nadal będziecie bać Bożej kary, resztki złóżcie w godnym miejscu. A teraz przepraszam, idę do ołtarza, zapraszam na Eucharystię.
- Zawsze znajdziecie sobie wymówkę - odrzekł działkowiec i odszedł.
Ci dwaj działkowcy z pomidorem dali mi do myślenia pod wieczór tego dnia. Dawno nie spotkałem ludzi tak zdeterminowanych, tak głęboko zmotywowanych do działania i odważnych w dzieleniu się tym, co ich przemieniło, dotknęło. I powiem Wam szczerze, że trochę im pozazdrościłem.