Z cyklu „Spotkania”
Są spotkania, których wyjątkowość i znaczenie trudno przecenić, ale też przekazać innym. Dla nas osobiście są jednak bardzo ważne, niepowtarzalne i niezapomniane, a nawet takie, które ciągle wpływają na nasze postrzeganie wydarzeń życiowych.
Dla mnie takie przeżycie miało miejsce 8 grudnia 2014 roku i spotkanie z Niepokalaną. Tak, mam na myśli Matkę Jezusa, ale także naszą Matkę. I nie wspominam o jakiejś mistycznej wizji czy nadprzyrodzonym doświadczeniu. Było to zdarzenie dość wyjątkowe w biegu codziennych obowiązków, które w mgnieniu oka uświadomiło mi, że przez krótki czas byłem w obecności Matki Bożej Niepokalanej. A może to Ona odstawiła wszystkie pilne sprawy, żeby być blisko mnie właśnie w tej chwili.
Tego dnia, po południu, około godziny 16.00, wyszedłem do ogrodu naszego międzynarodowego seminarium Common Formation Centre w Tamale w Ghanie. Na zewnątrz, w pobliżu domu naszego nigeryjskiego sąsiada, Colinsa Mba, ktoś podpalił suchą trawę i chciałem zobaczyć, czy aby ogień nie rozprzestrzenił się już na teren naszej posesji. Szedłem w stronę siatkowego ogrodzenia, skupiając się na płomieniach ognia pochłaniającego resztki suchej trawy. Byłem tak zaprzątnięty tym pożarem, że zupełnie zapomniałem o możliwym niebezpieczeństwie podczas palenia buszu. W istocie, gdy wypala się trawy, wszystkie żywe stworzenia próbują ocalić swoje życie i uciec przed skwarem i śmiercią w płomieniach.
Kiedy byłem o krok od ogrodzenia, zamarłem z przerażenia. Jadowity wąż rzucił się w stronę mojej nogi, z zębami gotowymi do niezwykle niebezpiecznego ukąszenia. Jednak jego ciało utknęło w okienku siatki ogrodzeniowej, a jego otwarta paszcza zatrzymała się centymetry od mojej nogi.
Przez chwilę nie mogłem się ruszyć ani złapać oddechu. W tym samym jednak momencie uświadomiłam sobie matczyną opiekę Niepokalanej. Ta świadomość nie wynikała z jakiejś kalkulacji, rozpatrywania za i przeciw, ale była to niepodważalna pewność tej jedynej chwili. Oczywiście niektórzy mogą kwestionować zasadność mojej opinii. Rozumiem to dobrze. Jednak dla mnie był to tak uderzający moment i tak wyraźna świadomość opieki Matki Bożej nade mną, że nie mogę sobie tego przedstawić inaczej.
Pisząc o tym, nie chcę nikogo przekonywać o słuszności mojego przeświadczenia. Niewątpliwie było to moje osobiste przeżycie i subiektywna świadomość. Jednocześnie, osoba wierząca zgodzi się chyba, że blisko nas są święci, za których wstawiennictwem prosimy o pomoc lub nasi drodzy zmarli, z którymi więzi są wciąż żywe i prawdziwe. Oni uczestniczą w naszym życiu, a przyjaźń z nimi jest wyjątkowa. Spotkanie z nimi nie jest mniej istotne, a tym bardziej mniej realne niż spotkanie z osobami, które widzimy, słyszymy i doświadczamy fizycznie.
I nie chodzi tylko o przełomowe momenty w naszym życiu, ale o całe życie. Dlatego nie trzeba wyczekiwać tego spotkania, które dokona się po śmierci. Już tu na ziemi te spotkania są jak najbardziej rzeczywiste. W żaden sposób nie jesteśmy pozostawieni samym sobie. Ta świadomość pomaga nam odważnie stawiać kolejne kroki, bo wiemy, że obcowanie świętych, czyli współistnienie obok siebie żywych i umarłych, świętych i pielgrzymów na ziemi, to nie tylko abstrakcyjna prawda, która została nam dana do wierzenia, ale fakt naszego istnienia.
Maryja, aniołowie, święci, nasi bliscy, którzy już przeszli w inny wymiar życia, nigdy nas nie opuszczą. Choć w inny sposób, ale żyjemy obok siebie. Stąd wciąż nowe pokolenia ludzi, zwracając się do Maryi, powtarzają z niezachwianą ufnością, że „nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka”.