Świat według werbistów

BLOG

Syn jakiejś matki
Falik Sher (fot. Zaida Naupay)

Syn jakiejś matki

Z cyklu „Spotkania”

Każdy człowiek ma więzi, które go łączą z innymi. Czasami żyjemy obok siebie, nawet nie zdając sobie sprawy, że osoba obok nas też jest też dla kogoś bliska i że komuś na niej bardzo zależy. Nie myślimy o tym, że gdzieś mieszka jej rodzina i przyjaciele, o których myśli i z którymi chciałaby być razem. Nie ma dużego znaczenia, jakimi jesteśmy ludźmi. Ludzie są kochani nie tylko wtedy, gdy są dobrzy, piękni, zdrowi i przynoszą radość. Czasami jesteśmy kochani nawet wtedy, gdy ranimy innych i wyrządzamy im zło. Mimo to ktoś o nas pamięta i życzy nam dobra. 

We wrześniu 2019 roku zamieszkał w naszym Collegio w Rzymie młody mężczyzna o imieniu Falik. Od 2013 roku nasz dom zakonny uczestniczy w projekcie pod patronatem organizacji Astalli (Jesuits Relief Services). Projekt skupia się na pomocy uchodźcom bez względu na kraj pochodzenia i bez względu na motywy uchodźctwa. Zapewnia się ludziom mieszkania i oferuje pomoc w znalezieniu pracy, tak aby w ciągu roku mogli stać się samodzielni. W Collegio od początku gościmy dwie osoby. Falik był jedną z nich.

Falik miał 36 lat i pochodził z Pakistanu. Kilka lat wcześniej, po tragicznej śmierci ojca i brata, postanowił szukać lepszego życia, nawet nie wiedząc gdzie. W domu rodzinnym pozostała matka z siostrą. Po kilku latach (!) niebezpiecznej i nieprzewidywalnej tułaczki po różnych krajach dotarł w końcu do Włoch.

Musiał tu już mieszkać od jakiegoś czasu, ponieważ biegle władał językiem włoskim. Lubił czytać. Widać było, że jest sympatyczną i towarzyską osobą, bo miał wielu znajomych z różnych krajów. Pracował jako kucharz w jednej z restauracji koło Bazyliki św. Pawła.

falik sher02 850pxFalik Sher (fot. Zaida Naupay)

Pod koniec listopada otrzymałem od niego wiadomość, że zasłabł w pracy i został przewieziony do szpitala San Camillo. Okazało się, że jest bardzo poważnie chory. Najprawdopodobniej był to efekt jego przejść z trudnej drogi do Europy. Musiał szybko przejść operację. Potem czekały go jeszcze kolejne zabiegi.

Lekarze próbowali wszystkiego, co możliwe, aby przywrócić mu zdrowie. Odwiedzałem go czasami z moimi współbraćmi. Cieszył się, gdy byliśmy blisko i zawsze okazywał wdzięczność za odwiedziny. Pamiętam, jak kiedyś zgodził się, żebyśmy się za niego pomodlili, mimo że był muzułmaninem. Ojciec Emmanuel z Ghany modlił się za niego spontanicznie i bardzo żarliwie.

Pewnego dnia, kiedy go odwiedziłem, rozmawiał ze swoją mamą na czacie wideo. Na ekranie zobaczyłem staruszkę o siwych włosach. Ten widok utkwił mi w pamięci. Ten młody człowiek z dala od rodziny, samotny na szpitalnym łóżku, był w sercu swoich bliskich. Matka musiała stale towarzyszyć mu w podróży w poszukiwaniu świata bardziej godnego dla człowieka. Być może mieli też wielkie nadzieje na poprawę swego losu. Teraz dzieliły ich tysiące kilometrów, nie mogli być razem, ale mimo to pozostali dla siebie najważniejsi i jedyni.

Niestety nie udało się uratować Falika. Zmarł w Nowy Rok, 2020. Jego znajomi zebrali pieniądze, by przewieźć jego ciało do rodzinnego kraju i blisko swojej nieszczęśliwej rodziny. 

Mijając przypadkowych ludzi warto czasem pomyśleć, że są oni przypadkowi tylko dla nas, bo ich nie znamy. Jednak i oni mają kogoś, kto się o nich troszczy i kto ich kocha. Te bielusieńkie włosy mamy Falika widziane na ekranie smartfona przypominają, że każdy z nas jest dzieckiem jakieś matki. 

arrows02 Władysław Madziar SVD, Rzym