Świat według werbistów

BLOG

Wielka pustka
Katedra św. Stefana w Wiedniu (fot. Matthew Yong - www.unsplash.com)

Wielka pustka

Parę dni temu miałem okazję odwiedzić Wiedeń, a w Wiedniu trwający od końca listopada jarmark świąteczny. Imprezy tego typu są wpisane w kulturę krajów niemieckojęzycznych i trudno sobie bez nich wyobrazić Boże Narodzenie. Niektóre miasta polskie także organizują podobne wydarzenia, ale chyba jeszcze trochę brak im do oryginału.

Wiedeński jarmark to właściwie nie jedna, a wiele imprez, rozłożonych na kilka dzielnic tego pięknego miasta. I każde miejsce ma swoją specyfikę, akcent położony w innym miejscu. Czynnikiem jednoczącym jest wielka obfitość tradycyjnego grzanego wina, choć i tu zależnie od dzielnicy i miejsca, występują różnice.

Rzeka ludzi przelewa się między stoiskami handlowymi, na których można znaleźć rękodzieło we wszystkich odmianach. Od szopek bożonarodzeniowych po wyroby orientalne, dość luźno kojarzące się z Bożym Narodzeniem. Zatrzęsienie bodźców świetlnych, zapachowych, kolorowych. W każdym miejscu czuć coś, co można nazwać 'klimatem' czy ‘atmosferą' miejsca. W założeniu jest to klimat świąteczny.

Siłą rzeczy wiele z jarmarków znajduje się w pobliżu kościołów, pięknych, zabytkowych. Większość z nich jest otwarta w czasie trwania jarmarków. Zaglądałem do wszystkich. Większość z nich była pusta, nie licząc kilku osób szukających ciepła w przedsionkach czy między ławkami, żeby schować się przed wzrokiem dozorców. Gdzieniegdzie pojedyncze osoby klęczące w ławkach.

Najbardziej okazały jarmark ulokował się wokół wiedeńskiej katedry św. Stefana. Monumentalna budowla góruje nad dzielnicą. Wokół katedry wąski obwarzanek placu, wokół luksusowe kamienice i mieszczące się w nich jeszcze bardziej luksusowe sklepy. Wewnątrz katedry nieprzebrany tłum turystów z telefonami, aparatami i przewodnikami w rękach. Przepastna nawa ogrodzona grubą liną, wejście tylko po opłaceniu wstępu. Nieustający szum rozmów, okrzyków poszukujących się w tłumie ludzi we wszystkich chyba znanych językach.

Stałem przez chwilę przed barierką oddzielającą mnie od nawy i prezbiterium, szukając w mroku wiecznej lampki. Okazało się, że w związku z przestawieniem się katedry na ruch turystyczny, tabernakulum pozostaje puste. Ten, dla którego wzniesiono tą majestatyczną budowlę został przeniesiony do maleńkiej kaplicy tuż obok wyjścia z katedry.

Poszedłem za oznaczeniami i znalazłem kaplicę adoracji. Maleńka, kilka ławek, klęczniki i ołtarz z monstrancją, oświetloną ciepłym światłem kilku żarówek. Byłem sam, wyjąłem telefon i zacząłem modlić się brewiarzem. Przez kilkanaście minut nikt nie zakłócił mi spokoju, poza jednym zagubionych człowiekiem szukającym toalety. Podwójne drzwi dawały poczucie wyizolowania z panującego wewnątrz świątyni hałasu. W środku panowała pustka i cisza, zupełnie inny świat od tego dziejącego się za drzwiami.

Kiedy wyszedłem, zwróciłem uwagę na jeden ze sklepów znanej marki, którego drzwi znajdowały się vis a vis wejścia do katedry. Przed nimi długa kolejka oczekujących, w prawie pustym sklepie kilka torebek, płaszczyk za kilka tysięcy euro. Przed drzwiami dwóch ochroniarzy, którzy sprawdzają wypłacalność chętnych i powtarzających jak mantrę, że wejście tylko na zakupy, nie ma zwiedzania i 'ja tylko przyszedłem popatrzeć, na co mnie nie stać’.

Kontrast pomiędzy tymi dwoma sytuacjami przeogromny. Z jednej strony mamy skarbiec, w którym dostępny dla każdego jest najcenniejszy skarb – i nikt się nie ustawia w kolejce, aby go zdobyć. Z drugiej strony mamy absurdalnie drogie produkty, z którymi mól i rdza szybko sobie poradzą. I trzeba się wylegitymować, żeby w ogóle móc spojrzeć na zawartość sklepowej półki. Tu z kolei kłębią się tłumy.

Żyjemy w świecie, który stał się swoją własną karykaturą. Wnętrze staje się coraz bardziej puste, opakowanie staje się istotą rzeczy. Radosny, głośny, pachnący i święcący jarmark otaczający pustą kaplicę, Jezus konsekwentnie zajmujący ostatnie miejsce, zaraz obok wyjścia. Dokładnie, jak dwa tysiące lat temu, w Betlejem.

arrows02 Maciej Baron SVD