Z cyklu „Spotkania”
To ciekawe ćwiczenie wracać pamięcią do ludzi, których się spotkało i próbować odtworzyć coś z ich życia. W ten sposób ożywają i stają się znowu częścią naszego życia.
Powracając w myślach do ludzi z mojego życia, uświadamiam sobie, że o wielu z nich nie potrafię sobie prawie nic przypomnieć, chociaż może byliśmy razem przez dłuższy czas. A są i tacy ludzie, których znałem bardzo krótko, a jednak pozostali wyraźnie w mojej pamięci.
Taką osobą jest nieżyjąca już Paulina. Choć nie znam zbyt wielu szczegółów z jej życia, to pozostawiła trwały ślad w mojej pamięci. Spotykałem ją przez mniej niż sześć miesięcy.
Gdy po studiach, pod koniec 2018 roku, wróciłem do Tamale w Ghanie, do naszego seminarium, Common Formation Centre, mieszkała wraz z rodziną blisko naszego centrum, po drugiej stronie drogi do Tampekukuo. Ich dom był położony na zboczu, nieco dalej od drogi, więc z naszej strony widać było tylko zielony dach. Paulina codziennie wynosiła w pobliże żwirowej drogi stolik i maszynę do szycia, ustawiała je pod wielkim drzewem mango i przez cały dzień zajmowała się krawiectwem. Zapamiętałem wielki stos mundurków szkolnych na jej warsztacie i jeszcze większy stos arbuzów na ziemi przed jej warsztatem. Przy okazji szycia sprzedawała arbuzy przechodniom powracającym z centrum miasta. W ten sposób pomagała w utrzymaniu swojej rodziny, a zwłaszcza córki jedynaczki. Pochodziła z ludu Kusasi, który zamieszkuje tereny wokół Bawku, na granicy z Burkina Faso i uchodzi za plemię bardzo przedsiębiorcze, ze smykałką do handlu.
Kiedy przechodziłem w stronę klasztoru karmelitanek, zawsze przyjaźnie machała ręką i nieraz ofiarowała kilka wielkich arbuzów dla naszych seminarzystów. Robiła to radośnie i z wielką życzliwością. Jej usposobienie budziło optymizm i pozwalało na chwilę oderwać się od własnych myśli czy trosk. Nie była osobą rzucającą się w oczy. Nie wyróżniała się w grupach, których w Kościele ghańskim jest bardzo wiele. Jednak jej wiara mogła inspirować. Widać było, że jest blisko Tego, któremu zaufała i zawierzyła swoje życie. Była w tym autentyczna.
Urodziła się w rodzinie muzułmańskiej i jako jedyna, w latach swojej edukacji, została katoliczką i, pomimo wielu trudności, wiernie w tym wyborze życia trwała. Jak wielką musiała mieć wiarę świadczy fakt, że doprowadziła do wiary chrześcijańskiej swojego męża, również muzułmanina. Żyła więc pod ciągłą presją własnej rodziny i rodziny męża. Była izolowana i nie mogła liczyć na pomoc. Jak to znosiła? Gdzie znajdywała siłę do trwania? Dlaczego pozostała katoliczką?
Niekoniecznie trzeba pytać kogoś o wiarę. Bo prawdziwa wiara przemienia życie człowieka, a przez to przemienia też świat wokół. Bardzo trafne jest powiedzenie św. Ambrożego: „Niesłusznie narzekamy na ‘złe czasy’. Czas zawsze jest ten sam, tylko ludzie się zmieniają. Stańmy się lepszymi i pracowitszymi, to i czasy złe zmienią się na lepsze.”
Paulina chyba nie znała tego powiedzenia. Natomiast aktualizowała go swoją postawą. Nie miała mocnego zdrowia. Może ciągła wrogość najbliższych jeszcze bardziej osłabiła jej serce. Zmarła nagle.
Była zwyczajną kobietą, żoną, matką. Wykonywała najbardziej zwyczajne rzeczy. Jednak swoim życiem przemieniała świat wokół siebie. Będąc w wrogim otoczeniu, swoją łagodnością czyniła go troszeczkę lepszym.