Świat według werbistów

BLOG

Zwykły posiłek, który zbliża 
Jeden z etapów przygotowania i płukania saksak (fot. archiwum autora)

Zwykły posiłek, który zbliża 

Z cyklu „Spotkania”

"Przez żołądek do serca". Jest w tym powiedzeniu sporo prawdy. Zwykle czujemy się lepiej, gdy smakuje nam jedzenie. Gdy jesteśmy daleko od domu, między innymi jedzenie nam go przypomina, bo chyba każdy z nas ma jakieś ulubione, bliskie sercu danie, które nie tylko zaspakaja apetyt, ale i przywołuje pamięć o bliskich.

Jednym z bardzo istotnych aspektów życia na misjach jest spotkanie z nowymi potrawami i przestawienie się na całkiem inną dietę. Być może jest to jedna z najtrudniejszych barier do pokonania, a zarazem jedna z najistotniejszych. Jeśli ktoś tej bariery nie pokona, to raczej nigdy nie będzie się czuł w pełni u siebie w kraju przeznaczenia misyjnego. Właśnie przestawienie się na nowe jedzenie jest jednym z wyznaczników, że ktoś się odnalazł w swojej nowej ojczyźnie i wśród nowych ludzi.

Takie były też moje doświadczenia z mojego pierwszego zetknięcia się z Ghaną w sierpniu 1998 roku. Choć dieta Ghany jest dość bogata - banku, kenkey, wakye, konkonte, red-red, jellof i wiele innych potraw - to niektóre potrawy szczególniej utknęły mi w pamięci.

W Kukurantumi mogłem po raz pierwszy skosztować fufu, dania z tłoczonego manioku i bananów zwanych plantain. Na północy Ghany, zamiast tych składników, do przyrządzania fufu używa się natomiast yamów. W Kukurantumi do fufu była zupa ze ślimaków, co w południowej części Ghany uchodzi za przysmak. Z kolei tizet po raz pierwszy mogłem jeść w Tamale, w dzielnicy Choggu, we wrześniu tego samego roku. Tizet to najbardziej powszechne jedzenie na całym obszarze północnej Ghany. Przyrządza się go z mąki kukurydzianej, miletu lub guinea corn. Jedliśmy ten  pierwszy tizet wspólnie z kilkoma mężczyznami z jednej miski i używając palców. W Ghanie mężczyźni i kobiety jedzą osobno. Chyba, że tylko ci, którzy są w bliskich relacjach ze sobą.

Jeden z etapów przygotowania i płukania saksak (fot. archiwum autora)

Dla mnie były to doświadczenia dość trudne i rzeczywiście potrzebowałem trochę czasu, aby się dostosować psychicznie do nowych realiów. Jednocześnie i mój żołądek potrzebował kilku miesięcy, aby w końcu przestawić się na nowy pokarm. Jednak wytrwałość w pokonywaniu samego siebie popłaca. I tak, po jakimś czasie, fufu stało się moim ulubionym jedzeniem, choć nie z zupą ze ślimaków, ale raczej z pikantną zupą z orzeszków ziemnych. Polubiłem też tizet z zupą z liści bra i z mięsem perliczki. Chętnie bym się znowu rozkoszował tymi afrykańskimi smakami.

Jednak od września 2023 roku jestem na Papui Nowej Gwinei i po raz kolejny muszę przestawiać mój organizm na nową dietę. Przez pierwsze trzy miesiące mieszkałem tylko na terenie seminarium w Bomana i za bardzo nie miałem okazji, by spotkać się z typowymi daniami tej wyspy. Raz czy drugi skosztowałem mumu, to znaczy prosiaka nafaszerowanego przeróżnymi warzywami i duszonego w dole z rozżarzonymi kamieniami, odkrytymi liśćmi. Proces ten trwa długo, bo prawie całą noc, ale smak potrawy jest rzeczywiście wyjątkowy.

Okres Bożego Narodzenia spędziłem na wiosce Kunjingini w regionie Sepiku. Tu mogłem skosztować typowej diety dla tego obszaru Papui. Oczywiście, je się sporo warzyw - słodkie ziemniaki, taro, maniok i różnych rodzajów liści. Jedzenie jest zdrowe, bo przyrządzane ze świeżych płodów ogrodu. Najpopularniejszymi potrawami są tzw. saksak (nangu w języku wasara) oraz sakangu.

IMG 20231230 WA0032Wioska Kunjingini. Wspólny posiłek z przyjaciółmi SVD w dzień świętego Arnolda (fot. archiwum autora)

Mogłem widzieć długi i pracochłonny proces przygotowywania saksak. Od ścięcia odpowiedniego drzewa tzw. mangu, przez ciosanie go specjalnymi dłutami-siekierami, przez płukanie uzyskanych trocin w pobliskiej rzece Amaku, by w końcu uzyskać produkt gotowy do przyrządzania pokarmu.

I znowu, pierwsze zetknięcie się z tak egzotycznym daniem, raczej mnie odstręczało niż pobudzało apetyt. Jednak i tu pokonywanie tej bariery powoli otwiera na nową rzeczywistość i sprawia, że stopniowo zaczynam czuć się u siebie.

Zwykle ludzie chcą nas ugościć tym, co dla nich najlepsze. Jednocześnie jest im bardzo przykro, gdy odmówimy przyjęcia ich jedzenia. Nietrudno sobie to wyobrazić. Grymasy na twarzy sprawiają wiele przykrości osobie, która przygotowała posiłek.

Wspólnota przy jedzeniu bardzo łączy i stajemy się dla siebie bliżsi. Zresztą i Pan Jezus wybrał ten bardzo zwyczajny sposób, aby nas złączyć w jedno.

arrows02 Władysław Madziar SVD 

IMG 20231230 WA0032Posiłek przygotowany do wspólnego świętowania (fot. Grzegorz Kubowicz SVD)