Nie jesteśmy dla nich braćmi!
W godzinach porannych odwiedzamy w Wierzbowcu Romana. Jest żołnierzem, który przyjechał do domu na przepustkę. O. Wojtek Żółty SVD poprosił go o przedstawienie swojego spojrzenia na rosyjską agresję. Jego dom położony jest na wzgórzu przy wyjeździe z miejscowości. Z posesji, w oddali, widać kościół parafialny św. Michała Archanioła.
Wchodzimy na podwórko za domem. Mijamy stary motor marki BWM, który – jak się dowiadujemy od gospodarza - był wyprodukowany w Kijowie. Widać, że pomimo wojny i rzadkiej obecności w domu, pan Roman stara się go ulepszać. Od strony podwórka jest nowo dobudowany ganek. Na podwórku stoi dawno nie używany grill, wokół rozsypane zabawki syna. Gdy przygotowujemy się do nagrań, syn jeździ tam i z powrotem na małym rowerku. Nie za wiele się odzywa, ale jakby sama jego aktywność opowiada o radości z przybycia taty do domu.
- Na początku wojny dostałem wezwanie do ukraińskiej armii - wprowadza nas Roman. - Przeszedłem dwutygodniowe szkolenie ze strzelania AKM-em. Trafiłem do obwodu Donieck w regionie Konstantynowskim, w celu zabezpieczenia naszych wojsk.
O. Wojciech Żółty SVD podczas wywiadu z Romanem (fot. Krzysztof Kołodyński SVD)
Na pytanie, czy bezpośrednio widział śmierć wśród swoich kolegów, przywołuje okoliczności, w których sam otarł się o śmierć.
- Na początku było bardzo ciężko. Rosjanie mieli nad nami ogromną przewagę: 1 do 30. Na moich oczach zginął mój kolega. To silny mężczyzna, 120 kg wagi. Stałem dwa metry od niego, kiedy uderzył pocisk. Jego ciało rozerwało w kawałki, a mnie odrzuciło na kilkanaście metrów. Byłem ranny i trafiłem do szpitala. Tam dopiero mogłem zobaczyć ból i straty innych. Chłopcy bez rąk, bez nóg… - urywa i gestami wskazuje na bezradność w tamtej sytuacji.
- Czy wiara w Boga pomagała Panu w tamtych chwilach? - zapytuje o. Vaclav.
- Bez wiary w Boga przegralibyśmy od razu… Z Bogiem wygramy - dodaje po chwili bez wahania.
- Wśród Rosjan też są wierzący w Boga. Co sądzisz o ich wierze? Na Zachodzie mówimy, że to wojna pomiędzy bratnimi narodami? – stawia kolejne pytanie mój współbrat.
- Jaka to wiara i jacy my dla nich bracia, skoro oni tu przychodzą zabijać nas i naszą kulturę. My nic im nie zrobiliśmy. Nie dokonaliśmy agresji na ich ziemie. My bronimy tego, co nasze, naszą ziemię, nasze żony i dzieci. Nie dopuszczamy, aby przyszli dalej - tłumaczy Roman. - Jaka to u nich wiara, jeśli mamy Wielkanoc, Święto Zmartwychwstania, a u nich nawet batiuszka błogosławi i posyła do zabijania Ukraińców. Jaka to wiara?! To nie jest wiara tylko propaganda. U nich wiary nie ma! - rozkłada ręce i kiwa głową. - Nie jesteśmy dla nich braćmi! To jakie bractwo oni nam tu przywieźli, naszą historię pod siebie zamieniali… Oni mają zryte głowy. Nam przypisują winę. Są przepełnieni pychą i dumą. Nie mają honoru. Oni nawet nie zbierają ciał swoich poległych. My je zbieraliśmy. Zachowują się na polu walki jak pod wpływem narkotyków. Jeszcze raz powtórzę: jestem przekonany, że oni wiary nie mają. Pokolenia muszą wymrzeć, aby coś się z nimi zmieniło. Może ich dzieci będzie można zmienić. Dla nich już szansy na przemianę nie ma.
O. Vaclav Mucha SVD i Wojciech Żółty SVD podczas wywiadu z Romanem (fot. Krzysztof Kołodyński SVD)
Za naszym rozmówcą rozpościera się łąka, a wokół dojrzałe dmuchawce mniszka. Wiśnia zakwitła na dobre. Roman opiera się na murku i dzieli się z nami jeszcze inną, trudną rzeczywistością dotyczącą niektórych Ukraińców.
- Dużo jeszcze widzę w Kijowie ludzi, którzy są bogaci i często prorosyjscy. Niektórzy deputowani, politycy. Ich wojna i cierpienie nie interesuje. Jakby mieli na wojnie swoich bliskich, to może inaczej by patrzyli i byli bardziej solidarni z narodem. A jak dla nich tylko biznes w głowie, to wsparcia od nich nie będzie – dodaje, wskazując na podział w społeczeństwie, który nie pomaga w rozwiązaniu tego konfliktu. Opowiada nam również o innych błędnych decyzjach strategicznych w kraju.
- Czego sobie życzysz myśląc o przyszłości? - zapytuje prowadzący wywiad.
- Chciałbym, aby zakończyła się ta wojna i abyśmy odzyskali wszystkie nasze ziemie. Wygnać Rosjan z naszych granic. Niektórzy mówią nam, po co wy walczycie o te obwody w Doniecku, Ługańsku i na Krymie. Zostawcie to Rosjanom i będzie po sprawie. Nie będzie! - stanowczo wypowiada słowa gospodarz. - Oni za rok, dwa, nabiorą sił i będą szli dalej. Będą szli na Czerkańsk, Winnicę, Zaporoże, Chersoń. Będą szli do Zachodniej Ukrainy. To taki naród. Ich trzeba przepędzić do Rosji, postawić porządną granicę, postawić na poważne uzbrojenie naszej armii. Nie tak jak na początku wojny, gdy można powiedzieć, że żadnej armii nie mieliśmy. Na tej wojnie zginęli już nie tylko Ukraińcy w ogromnej liczbie, ale ochotnicy z całego świata: Gruzini, Syryjczycy, Polacy, Francuzi i wiele innych nacji. Nie można powiedzieć, że to nasza wina, skoro nawet obcy giną dla wspólnej sprawy, o wolność mojego kraju. Musimy trwać do końca, wybić wszystkich wrogów. Chciałoby się, aby to się skończyło jutro. Nie ulegniemy i będziemy walczyć do końca, bo inaczej nie będzie wolnej Ukrainy - odpowiada.
Syn Romana (fot. Krzysztof Kołodyński SVD
Nasze spotkanie kończy słowami podziękowania.
- Dziękuję za pomoc z Unii Europejskiej, Ameryki, Anglii, za pomoc wielu wolontariuszy. Dziękujemy za pomoc, która przyszła w pierwszych dniach wojny za sprawą dobrych ludzi z Polski, tutaj w Wierzbowcu, za wsparcie dla uchodźców z terenów najbardziej zagrożonych. Dziękuję za pomoc, której doświadczyliśmy od tutejszych misjonarzy, od o. Wojtka i innych, którzy tu z nami są do dzisiaj. Dziękujemy za leki, za ciepłe ubrania. Pięknie, jakby tylko tak dobrzy ludzie byli na ziemi – patrzy nam prosto w oczy.
- Tyle wam mogę powiedzieć. Nie mogę mówić wszystkiego. Dużo przeżyliśmy… - urywa i rozumiemy, że na tym poprzestaniemy.
Na końcu podwórka jest buda z przywiązanym psem. To niemiecki owczarek. Co chwilę nerwowo wstaje i kładzie się. Ma smutne oczy. Jakby również przeżywał ten czas wojny. Poniżej domu, za skarpą, rozciąga się ogród pana Romana. Pięknie przycięte grusze i jabłonie. W dwóch rzędach kilkanaście uli. Niestety, z braku czasu, są zaniedbane i tylko w jednym są pszczoły. Ogród warzywny i łąka leżą odłogiem.
Rozstajemy się z poczuciem, że dotknęliśmy ważnej historii.
Krzysztof Kołodyński SVD, Polska
Czytaj inne teksty w cyklu "Misja w cieniu wojny":