Świat według werbistów

BLOG

arrows01Kategoria: SPOŁECZEŃSTWO / LUDZIE


 

Misyjne Zaduszki

„Najsmutnieszy pogrzeb to taki, na którym nikt nie płacze” – taka myśl przyszła mi do głowy kiedyś, bardzo już dawno temu, podczas mojej misyjnej praktyki w Argentynie, w mieście Rafael Calzada na obrzeżach Buenos Aires. Tam werbiści mają duży dom i szkołę, w której kiedyś było seminarium oraz ładny teren z boiskiem i cmentarzem.

Wielu argentyńskich werbistów tam właśnie jest pochowanych. W ostatnich latach znajduje się tam również „dom spokojnej starości” dla naszych współbraci, więc bliskość cmentarza jest nawet praktyczna.

Zwiastuni niedobrej nowiny

Dość spora grupa uczniów wyrusza w drogę, żeby nieść dobrą nowinę wszędzie tam, gdzie Jezus zamierza przyjść. A On zamierza przyjść wszędzie, do każdego miejsca, do każdej ludzkiej historii. Zadanie owych siedemdziesięciu dwóch jest wciąż aktualne. I bez przesady można powiedzieć, że każdy może się w tej grupie odnaleźć.

Zadanie, które Jezus zleca swoim słuchaczom, uczniom generalnie, dość dobrze odpowiada ludzkiej naturze. Człowiek lubi być posłańcem, lubi przekazywać wiadomości, które dla potencjalnego słuchacza są czymś nowym, nieznanym. Problemem jest nie tyle zdolność do przekazania, ile raczej charakter przekazywanej treści.

Brakuje nam proroczego głosu

Słucham i czytam uważnie o tym, co dzieje się w Rzymie w tych dniach, gdzie liderzy Kościoła i grupa osób świeckich dyskutują na temat seksualnego wykorzystywania nieletnich i pedofilii. Słucham Liderów Kościoła, którzy prowadzą poszczególne sesje. Im bardziej ich słucham, tym bardziej mam wrażenie, jakby kręcili się wokół jednego i tego samego schematu myślowego – święte życzenie i próba zadowolenia tłumu. Brakuje nam proroczego głosu. Głosu, który w końcu wyjdzie z owego duchowego i intelektualnego marazmu – politycznej poprawności – i wypowie się w mocy Prawdy i Miłości, którą jest Chrystus.

Moje spotkanie z ojcem Marianem Żelazkiem

To było chyba w 1987 roku. Byłem wtedy w seminarium w Nysie. Przyjechał do nas taki miły dziadzio i opowiadał o swoim życiu i o swojej pracy misyjnej w Indiach. Takim dobrym, ciepłym głosem mówił o tym, jak zbierają z ulicy chorych ludzi, jak wożą ich do leprozorium. Byliśmy zasłuchani. A mówił mniej więcej tak: „Podjeżdżasz ambulansem do człowieka, który leży na ulicy. Nie może się już ruszać, zżerają go robaki, unosi się od niego nieprzyjemny zapach. I wtedy mówisz sobie: To jest Chrystus!".

A wtedy o. Marian takim samym dobrym, spokojnym tonem, bez cienia ironii, czy chęci rozbawienia nas, ale raczej z pokorą, której nauczyło Go trudne życie dodał: „Ale czasami musisz sobie to powtórzyć dwa razy”.

Cenny moment przy kawie

Wciśnięty w sam kąt lokalu siedział młody człowiek. Wyglądał na zupełnie wyłączonego z tego zgiełku. O dziwo, nic nie wystawało mu z uszu. Nie był też przyssany do telefonu. Miał na kolanie rozłożoną niewielką książkę. Że jestem trochę ciekawski, usiłowałem podejrzeć, co czytał. Kiedy ją zamknął, zobaczyłem charakterystyczną kremowo-niebieską okładkę popularnego wydania Nowego Testamentu. Książka przez chwilę leżała na stoliku. Zanim zniknęła w plecaku, zdążyła przykuć nie tylko moją uwagę.

Myśli na kanwie modlitwy o pokój

Z punktu widzenia Zachodu, początkiem był terrorystyczny atak na World Trade Center. W odpowiedzi Stany zaatakowały Afganistan, a później zmontowały koalicję, żeby zająć Irak. Wśród koalicjantów znalazła się również i Polska. Nasz kraj dostał nawet wtedy „strefę okupacyjną”.

Prawie wszystkie siły polityczne były za tym, żeby przyłączyć się do tej awantury. Wyłamała się tylko nieistniejąca już Liga Polskich Rodzin. Wielkim przeciwnikiem wtargnięcia do Iraku był papież Jan Paweł II. Ale nikt go nie chciał słuchać. Iracką wojnę nazwał on mianem „koszmarnego i nieodwracalnego w skutkach przedsięwzięcia”.

Czas siania wśród łez

Wiadomym było, że nie będzie to łatwa wizyta dla papieża Franciszka. Przybywał do kraju, który 2015 roku zredefiniował małżeństwo w swojej konstytucji, legalizując je dla związków jednopłciowych, a kilka miesięcy przed jego przybyciem usunął konstytucyjną ochronę dzieci poczętych. Otwarto w ten sposób de facto drogę do szeroko dostępnej możliwości zabijania dzieci nienarodzonych. 

Kryzys wiary, gdyby patrzeć tylko na statystyki deklaracji przynależności do wiary katolickiej deklarowanej przez mieszkańców Republiki Irlandii, wydawać mógłby się jakąś utopią. Podczas ostatniego spisu ludności w 2016, jako katolicy zadeklarowało się 78% Irlandczyków.