Świat według werbistów

BLOG

Uśmiech z serca

Uśmiech towarzyszy mi w każdym miejscu, w którym przebywam – poczynając od seminarium, gdzie uczę się języka indonezyjskiego, jak i w klasztorach żeńskich i męskich, w których posługuję i odprawiam Eucharystię, a także w kościołach i kaplicach, do których jeżdżę co niedzielę. Ponadto w zwykłych rodzinach, do których jestem zapraszany na kolację. Uśmiech nie znika również z twarzy dzieci i młodzieży, z którymi mam kontakt w szkołach podstawowych i średnich.

Pierwsze objawy

Rozpoczął się Wielki Post. Rozpoczyna go Środa Popielcowa, która wciąż w naszym Kościele jest fenomenem. Tłumy w kościołach tego dnia napawają optymizmem – „chyba nie jest z nami tak źle, skoro tylu ludzi w środku tygodnia” i tym podobne refleksje. Do tego dochodzą wielkopostne challenge, wyzwania, zdrapki, drabinki i inne akcje, która mają nam pomóc nie zapomnieć o tym, że Wielki Post nie kończy się Środą Popielcową, a tych 40 dni to nie pomyłka w kościelnym kalendarzu.

Brakuje nam proroczego głosu

Słucham i czytam uważnie o tym, co dzieje się w Rzymie w tych dniach, gdzie liderzy Kościoła i grupa osób świeckich dyskutują na temat seksualnego wykorzystywania nieletnich i pedofilii. Słucham Liderów Kościoła, którzy prowadzą poszczególne sesje. Im bardziej ich słucham, tym bardziej mam wrażenie, jakby kręcili się wokół jednego i tego samego schematu myślowego – święte życzenie i próba zadowolenia tłumu. Brakuje nam proroczego głosu. Głosu, który w końcu wyjdzie z owego duchowego i intelektualnego marazmu – politycznej poprawności – i wypowie się w mocy Prawdy i Miłości, którą jest Chrystus.

Zgrzyt

Chodzi za mną obraz z niedzielnej Ewangelii. Cieśla, który był dobrym mówcą, nagle chce pretendować do bycia ekspertem w kwestii rybołówstwa. I to wobec kogo! Wobec fachowców w tej dziedzinie. Wobec ludzi, którzy na łowieniu ryb zjedli zęby i dorobili się twardych nagniotków na dłoniach od wciągania i opuszczania sieci. I to kiedy! Po nieudanej nocy na jeziorze, wobec pustych sieci, za dnia, kiedy jezioro jest jeszcze bardziej puste. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tu szukał ryb. Nie da się. To nie ma prawa się udać.

Zarzuć sieć. Jezus wchodzi bez wahania może nie z butami, ale sandałem w sam środek poletka, które Szymon z powodzeniem uprawiał, które określało go w społeczności, dawało utrzymanie jemu i współpracownikom.

Czytam i nie rozumiem tego, co czytam 

Usiadł przy biurku. Położył dłonie na otwartych stronach Biblii. Obecności, miłość i cisza wypełniły jego serce i duszę.

Przez ostatnie trzy miesiące Martin regularnie słuchał i medytował Słowo Boga. Czytał dwie strony trzy razy w tygodniu - w niedzielę, w środy i piątki. Otworzył oczy i zaczął czytać: "Jeżeli kto mnie miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać" (J 14, 23). Zastanowił się na chwilę.

- O co tu chodzi? – przerwała milczenie logika, która przez ostatnie trzy miesiące przyglądała się praktykom Martina. – Ta miłość to jakaś iluzja... Niczego z tego nie rozumiem. 

Moje spotkanie z ojcem Marianem Żelazkiem

To było chyba w 1987 roku. Byłem wtedy w seminarium w Nysie. Przyjechał do nas taki miły dziadzio i opowiadał o swoim życiu i o swojej pracy misyjnej w Indiach. Takim dobrym, ciepłym głosem mówił o tym, jak zbierają z ulicy chorych ludzi, jak wożą ich do leprozorium. Byliśmy zasłuchani. A mówił mniej więcej tak: „Podjeżdżasz ambulansem do człowieka, który leży na ulicy. Nie może się już ruszać, zżerają go robaki, unosi się od niego nieprzyjemny zapach. I wtedy mówisz sobie: To jest Chrystus!".

A wtedy o. Marian takim samym dobrym, spokojnym tonem, bez cienia ironii, czy chęci rozbawienia nas, ale raczej z pokorą, której nauczyło Go trudne życie dodał: „Ale czasami musisz sobie to powtórzyć dwa razy”.

Cenny moment przy kawie

Wciśnięty w sam kąt lokalu siedział młody człowiek. Wyglądał na zupełnie wyłączonego z tego zgiełku. O dziwo, nic nie wystawało mu z uszu. Nie był też przyssany do telefonu. Miał na kolanie rozłożoną niewielką książkę. Że jestem trochę ciekawski, usiłowałem podejrzeć, co czytał. Kiedy ją zamknął, zobaczyłem charakterystyczną kremowo-niebieską okładkę popularnego wydania Nowego Testamentu. Książka przez chwilę leżała na stoliku. Zanim zniknęła w plecaku, zdążyła przykuć nie tylko moją uwagę.

Wigry, Polska

Historia jednej fotografii RAZEM

Ludzie od zawsze chcieli być razem. Nie tylko dlatego, że tak było bezpieczniej, ale po to, by pogłębiać poczucie przynależności, odkrywać kim się naprawdę jest. Gromadzili się wokół ogniska, aby snuć opowieści i przywoływać dawne wydarzenia, które stawały się teraźniejszością. To wieczorne zgromadzenie urastało do rangi ceremoniału, swoistego sakralnego przeżycia. Dzieci wtulone w ramiona matek lub starszych sióstr z wypiekami na twarzy (wcale nie od ognia) chłonęły przekaz tradycji, mądrości i fascynującej tajemnicy. Dorośli coraz bardziej tworzyli wspólnotę, nabierali godności i stawali się gotowi do heroicznych czynów. Do dziś tak się dzieje w społecznościach pierwotnych.