Świat według werbistów

BLOG

Historia pewnego obrazu

Bardzo ciekawa historia związana jest z namalowaniem obrazu "Ostatniej Wieczerzy ze Steylu". Namalowanie obrazu nie było związane z konkretnym zamówieniem, ale jest to… wotum za cudowne uzdrowienie. Miało ono miejsce w 1929 roku. Brat zakonny, elektryk, został porażony prądem i stracił władzę w ręce. Medycyna nie była w stanie mu pomóc.

Pracując nad koncepcją witraży w oknach, brałem pod uwagę ten obraz „Ostatniej Wieczerzy”, ale brakowało mi na nim wyraźnego motywu misyjnego. Kiedy usłyszałem, że jest to wotum dziękczynne dla patronki misji katolickich, moje pragnienie zostało częściowo spełnione. Okazało się jednak, że to nie wszystko.

Historia jednej fotografii ZNAKI

Jak to się stało, że zostałem werbistą? Głównie za sprawą kieszonkowego kalendarzyka, który dostałem od siostry zakrystianki z parafii, gdzie byłem ministrantem. Kończyłem wtedy podstawówkę i powoli trzeba było myśleć, co dalej.

Zawsze zazdrościłem kolegom, którzy dokładnie wiedzieli, kim będą w przyszłości. I choć później ich losy często potoczyły się inaczej, to na tym etapie życia wiedzieli. Ja nie wiedziałem. Gdy jednak nieubłaganie nadciągał czas, by taką wiedzę zdobyć, zawsze na horyzoncie pojawiali się werbiści. Wtedy jeszcze żadnego z nich nie spotkałem; miałem jedynie kalendarzyk wydany przez nich. I to wystarczyło.

Żona Hioba

Szatan - wróg szczęścia ludzkiego - prowokuje pozbawienie Hioba wszystkiego, co drogie jego sercu, pragnąc wykazać w ten sposób, że jego wiara jest jakby psim przywiązaniem do Boga, za miskę smacznej strawy, którą dostał od życia. Wystarczy zabrać michę, a z wiary nic nie zostanie. I tak zostało mu odebrane bogactwo, następnie dzieci, a następnie zdrowie. Wraz z tym wszystkim znikł też szacunek, jakim Hiob cieszył się wśród ludzi.

Jakąś smutną ironią jest to, że pozostawiona mu została… żona. Czyżby nie była jego ukochanym dobrem? Dlaczego i jej nie stracił?

Pismo Święte i Eucharystia

Powrócę raz jeszcze to moich znajomych ze studiów w Manili. Grupa młodych ludzi z Myanmy, Chin i Kambodży. Ci, którzy po raz pierwszy usłyszeli o Jezusie na Filipinach. Ci, którzy kupili Pismo Święte, aby poznać „kim ten Chrystus jest”, jak to sami określili. Ich poszukiwania nie skończyły się na czytaniu.

Jeden z wydziałów psychologii zobowiązał nas - było nas czworo: dwóch z Kambodży, jeden z Myanmy i ja – abyśmy przeprowadzili badania wśród ludności tubylczej (indigenous) mieszkającej w górach, w północnej części wyspy Luzon na Filipinach.

Tabernakulum Słowa Bożego w judaizmie

Pewien biskup miał powiedzieć: „Prawosławni czczą Pismo święte. O tak, czczą! Pięknie je oprawiają, upiększają, uroczyście wnoszą i okadzają, ale… nie czytają. Protestanci za to nie szanują Pisma świętego. Kładą je byle gdzie, noszą pod pachą czy w torbie, marzą flamastrami, ale… czytają. Natomiast katolicy – ani nie szanują, ani nie czytają”.

Przykro tego słuchać, oczywiście. Natomiast niech te słowa posłużą za motywującą krytykę.  Wielebny hierarcha ograniczył się w swoich obserwacjach do chrześcijan. Ciekawe jest natomiast, jakie podejście do Biblii mają Żydzi. Będąc bowiem „narodem księgi” wydaje się, że księgę tę „i szanują i czytają”.

Z notatnika wakacyjnego

Cuda dzieją się po cichu. Tak pomyślałem kilka dni temu, po raz pierwszy będąc w podlaskiej Sokółce. W połowie sierpnia najwięcej słychać o kolejnych grupach, które kończą swą pielgrzymkową drogę, zdobywając Jasną Górę. A mnie ścieżki zaprowadziły na Podlasie, do Sokółki właśnie. Pustymi drogami, które dobrała nawigacja Google’a. Pusty parking, kilka małych straganów z pobożnościami i miodem na koronkowych serwetkach przed wejściem. Na tablicy ogłoszeń głównie nekrologi.

Wielka bryła kościoła. Kaplica adoracji, w której wystawiony jest korporał z cząstką mięśnia sercowego człowieka w agonii. Kilka osób wewnątrz, kilka kolejnych w kościele. I tak sobie myślę – to już, to wszystko? Mały biały kwadrat pod monstrancją? Ta garsteczka modlących się?

Historia jednej fotografii POWOŁANIE

Urodziłem się i wychowałem w mieście nad jeziorem. Na Mazurach jezioro nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy ich tutaj setki. Ale to było szczególne, bo było nasze.

Prawie każdej niedzieli, po obiedzie, razem z rodzicami i siostrą (a przez jakiś czas także z babcią) szliśmy na spacer nad "nasze" jezioro. Jednak nie był to jedynie czas rekreacji, ale mała wyprawa na pogranicze. Zawsze odnosiłem wrażenie, że spacerowaliśmy wzdłuż dwóch różnych światów. Gdy patrzyliśmy w jedną stronę, widzieliśmy miasto z jego gęstą zabudową, nad którą dominowała wieża ciśnień i kościół Najświętszego Serca Jezusa. Ale wystarczyło spojrzeć w przeciwną stronę, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Zielona łagodność wzgórz na horyzoncie i kołysząca się woda, która za każdym razem w inny sposób odbijała niebo. Dwa światy. Jeden o wyraźnych kształtach, dobrze znany, zamieszkały. Drugi − nieuchwytny, skrywający tajemnicę i pociągający.

Słowo Boga i osobisty zachwyt spotkania

Czym jest pragnienie, które inspiruje i nieustannie zaprasza człowieka do spotkania ze Słowem Życia? Pragnienie, które wręcz porywa do poznania siebie w relacji i intymnej przyjaźni ze Słowem. Wielu nie jest jeszcze tego świadomym. Czasami mam wrażenie że ich liczba ciągle rośnie. Wszyscy jednak pragniemy poznać kim właściwie jesteśmy.

W tym momencie stajesz w obliczu decyzji i wyboru, gdzie i z kim chcesz poznać siebie? Nie wszyscy świadomie i dobrowolnie dokonują wyboru, wielu chowa się „za plecami” tłumu. Ci którzy wybierają świat i mądrość człowieka, który żyje bez Boga, decydują się na kontekst poznania ograniczony czasem i przestrzenią. Jego perspektywa rozumienia człowieka zamyka się w przestrzeni narodzin (nawet nie poczęcia) i śmierci. A człowiek jest kimś większym. Kimś, kto nie może być ograniczony czasem i przestrzenią.