Świat według werbistów

BLOG

Madagaskar

Jacy mają być normalni katolicy?

Jaki profil katolika, biorąc pod uwagę całościową duchowość chrześcijańską, jest profilem 'normalnego' katolika? Czy jest nim katolik niedzielny i statyczny? Katolik o rozwiniętej jedynie pobożności maryjnej i świętych (np. kocham Matkę Bożą). Może jednak, mimo wszystko, czegoś nam brakuje?

Niektórzy mają wręcz alergię na samo sformułowanie "charyzmatyczność". Pomijając wiele cennych źródeł i dogmatycznych i kościelnych, dla obrony charyzmatycznej strony katolickiej duchowości ograniczę się jedynie do osobistej refleksji.

Madagaskar

Nie znam tego człowieka!

W Afryce i na Madagaskarze wszystko może tańczyć, ale nie motor, bo to oznacza, że złapaliśmy „gumę”. Utknąłem na dobre pomiędzy wioskami i miałem po kilka kilometrów do każdej z nich. Słońce w zenicie. O pchaniu nawet nie było mowy, bo mój wehikuł był ciężki. No to ładnie!

Jak już spróbowałem wszystkiego, co było w mojej mocy, zrozumiałem, że jestem zdany na pomoc „z drogi”. Po pół godzinie słońce tak dało mi się we znaki, że z chęcią wyłożyłem się w rowie, próbując schować się w cieniu wysokiej trawy. Na tej drodze przez kilka godzin może nic nie jechać.

Czas siania wśród łez

Wiadomym było, że nie będzie to łatwa wizyta dla papieża Franciszka. Przybywał do kraju, który 2015 roku zredefiniował małżeństwo w swojej konstytucji, legalizując je dla związków jednopłciowych, a kilka miesięcy przed jego przybyciem usunął konstytucyjną ochronę dzieci poczętych. Otwarto w ten sposób de facto drogę do szeroko dostępnej możliwości zabijania dzieci nienarodzonych. 

Kryzys wiary, gdyby patrzeć tylko na statystyki deklaracji przynależności do wiary katolickiej deklarowanej przez mieszkańców Republiki Irlandii, wydawać mógłby się jakąś utopią. Podczas ostatniego spisu ludności w 2016, jako katolicy zadeklarowało się 78% Irlandczyków.

Historia jednej fotografii TRĄD

O trądzie wiedziałem tyle, co większość ludzi. Mówiła o nim Biblia i historia życia ojca Damiana de Vester, w której się rozczytywałem. Potem przyszły spotkania z ojcem Żelazkiem i doktor Błeńską. Wciąż jednak była to wiedza jedynie teoretyczna i odległa.

Trędowaci jawili się jako ludzie pokrzywdzeni przez los, wypędzani ze swoich środowisk i skazani na wegetację w odizolowanych koloniach. Ich zdeformowane ręce i stopy, a czasami twarze, skutecznie odbierały nadzieję i były stygmatem na całe życie, od którego przechodnie odwracali wzrok. Trąd zawsze budził lęk.

Modlitwa i Pismo Święte

Był poranek, dzień egzaminów. Długo zastanawiałem się, czy wysłać jej bardzo prosty tekst: „czy chcesz, abym pomodlił się za Ciebie?” Wiedziałem, że nie tylko wyznawała, ale i praktykowała buddyzm. W końcu nacisnąłem klawisz z napisem "WYŚLIJ". Minęły dwie lub trzy minuty, usłyszałem krótką melodyjkę, przyszła wiadomość.

„Tak, tak” – czytałem – „proszę, módl się za mnie”. Po czym przyszła seria krótkich tekstów.
„To jest niesamowite.” – pisała – „Siła i moc modlitwy wprawia mnie w zachwyt.”

Stary człowiek i Biblia

Wydarzyło się to w Tutume w Botswanie. Niedzielny poranek. Odsuwam zasłony. Promienie porannego słońca wypełniają pokój. Zaspanym nieco wzrokiem obserwuję misję. Cisza i pustka. Msza rozpocznie się dopiero za godzinę.

W pewnej chwili wzrok zatrzymuje się na postaci starszej osoby. Mężczyzna, około75 lat, siedzi na kamieniu pod drzewem mopane (gatunek występujący w południowej części kontynentu afrykańskiego). W jego postawie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt leżącej na jego kolanach otwartej Biblii.

Historia pewnego obrazu

Bardzo ciekawa historia związana jest z namalowaniem obrazu "Ostatniej Wieczerzy ze Steylu". Namalowanie obrazu nie było związane z konkretnym zamówieniem, ale jest to… wotum za cudowne uzdrowienie. Miało ono miejsce w 1929 roku. Brat zakonny, elektryk, został porażony prądem i stracił władzę w ręce. Medycyna nie była w stanie mu pomóc.

Pracując nad koncepcją witraży w oknach, brałem pod uwagę ten obraz „Ostatniej Wieczerzy”, ale brakowało mi na nim wyraźnego motywu misyjnego. Kiedy usłyszałem, że jest to wotum dziękczynne dla patronki misji katolickich, moje pragnienie zostało częściowo spełnione. Okazało się jednak, że to nie wszystko.

Historia jednej fotografii ZNAKI

Jak to się stało, że zostałem werbistą? Głównie za sprawą kieszonkowego kalendarzyka, który dostałem od siostry zakrystianki z parafii, gdzie byłem ministrantem. Kończyłem wtedy podstawówkę i powoli trzeba było myśleć, co dalej.

Zawsze zazdrościłem kolegom, którzy dokładnie wiedzieli, kim będą w przyszłości. I choć później ich losy często potoczyły się inaczej, to na tym etapie życia wiedzieli. Ja nie wiedziałem. Gdy jednak nieubłaganie nadciągał czas, by taką wiedzę zdobyć, zawsze na horyzoncie pojawiali się werbiści. Wtedy jeszcze żadnego z nich nie spotkałem; miałem jedynie kalendarzyk wydany przez nich. I to wystarczyło.