Sercem i kręgosłupem dnia w benedyktyńskiej wspólnocie jest liturgia godzin, siedmiokrotnie gromadząca wspólnotę. To od niej wszystko się zaczyna i na niej się kończy, dzień po dniu. To ona organizuje porządek dnia i wyznacza miejsce wszystkim pozostałym aktywnościom i spoczynkowi. Niezmiennie od stuleci. Nic nie jest w stanie zatrzymać tego świętego rytmu, nic go nie zakłóca. Jest rzeczywiście jak bicie serca, podstawowa oznaka życia.
Przynajmniej kilka razy Jezus mówi do uczniów: “Idźcie!” Wyraźnie ich przynagla, by zostawili swój bezpieczny brzeg, bezpieczną łódź, sieci, nawet rodzinę, i każe im iść.
Wielu dziś pyta: “a po co?” Dziś liczy się stabilizacja. Być dla siebie. Walczyć o własne. Dopóki jest zagwarantowane to nasze „minimum”, dopóki da się żyć z zabezpieczeniem, dopóty jest jako tako. Gdy w pewnym momencie nasza stabilizacja jest zagrożona zaczynamy czuć krzywdę i niezadowolenie, które z niej wynika.
– Pragniemy, aby nasi chłopcy uchronili nas od tego zezwierzęcenia, które niosą brutalne ataki wroga – kontynuuje pani Natalia. - Chcę jeszcze dodać, że pomimo tego, że tutaj mamy trochę spokoju i nie dolatują tu rakiety, ale chcę podkreślić, że w duszy, jak każda matka, my życzymy wrogom tylko śmierci, wielkich cierpień, za to, że w naszych miastach i wioskach, tak udręczeni są niewinni ludzie, a szczególnie dzieci – kończy niespodziewanym. przekleństwem.
U mnie jesień zaczęła się pomidorem. U drzwi naszego domu, minut pięć przed rozpoczęciem nabożeństwa różańcowego, stanęło dwóch zziajanych mężczyzn. Jeden z przybyłych wyciągnął telefon i wybrał z galerii zdjęcie i pokazał mi je. W kadrze pomidor z pękniętą skórką, w którym to pęknięciu zagnieździła się biała pleśń w kształcie krzyża.
- No niech ksiądz nie udaje, że nie widzi Pana Jezusa.
Ostatni raz spotkałem o. Achima w Tamale pod koniec marca 2014 roku. Był w drodze do Polski, ponieważ zdiagnozowano u niego poważną chorobę. Ta podróż mogła wydawać się podobna do wielu poprzednich. Podczas tego spotkania nie mówił o swojej chorobie, ale dzielił się swoimi planami i przedsięwzięciami, które miały na niego czekać po powrocie. Planów, jak zawsze, miał mnóstwo. Niewiele wcześniej rozpoczął poważne projekty w Yendi i powoli nabierały one rozpędu. Przez ostatnie kilka lat był bardzo zaangażowany w rozwój małego zakładu produkującego masło z orzechów shea.
U św. Patryka w Bristolu jest wiele grup, ze dwadzieścia. Większe, mniejsze - wszystkie starają się spotykać. Wśród nich są też grupy narodowe. Parafia jest bowiem bardzo kolorowa i międzynarodowa. Dla przykładu: w niedzielę, 24 września było w parafii aż sześć Mszy św.: trzy angielskie, polska, węgierska, brazylijska. Wszystkie dosyć liczne. Ludzie przyjeżdżają nawet z daleka.
Na mszy węgierskiej był nawet były trener węgierskiej kadry piłki nożnej. Na brazylijskiej jest bardzo żywo.
Samochód pomalowany jest w wojskowe barwy. Ma specjalnie zamontowaną naczepę z zadaszeniem. Widać, że całość zaadaptowana jest specjalnie na pogrzeby. Po bokach metalowa konstrukcja ze zdobieniami. Nawet otwarte burty obite są aksamitnym materiałem. Pod zadaszeniem leży tylko wieko, bo samą trumnę z ciałem niosą zaraz za pojazdem żołnierze. Dwóch pierwszych niesie w rękach karabiny.
Kondukt jest już blisko nas. Świadkowie czekający po bokach drogi klękają. Przyklękamy i my z Vaclavem. Na chwilę. Po chwili, powoli wstaję i nieśmiałym ruchem przykładam oko do wizjera aparatu.
Anthony pochodził z małej wioski Mayamam, położonej gdzieś w połowie drogi z Chereponi do Wenchiki. Jego rodzinna miejscowość jest niemal w całości zamieszkała przez muzułmanów. Dlatego dla niego i jego bliskich bycie chrześcijaninem było ciągłym wyzwaniem i oznaczało życie pod presją.
Nie rzucał w oczy. Zawsze uczestniczył we Mszy św. o godzinie 6.30 rano, a gdy nie było kapłana, sam prowadził nabożeństwo Słowa i udzielał zgromadzonym Komunii Świętej. Przed Mszą przygotowywał czytania.