Lalaem była jedyną katoliczką w rodzinie i już to stawiało ją w bardzo trudnej sytuacji. Nie dość, że była kobietą, a więc z ograniczonymi prawami, to jeszcze postanowiła naśladować „religię białego”. Nie mogła uczestniczyć w tradycyjnych rytuałach i składaniu ofiar ze zwierząt. Nie mogła też składać datków na takie ofiary, które według miejscowych wierzeń, miałyby zapewnić dobrobyt wszystkim, a nawet ochronę dla wszystkich w zagrodzie lub w całym klanie.
Problem pojawia się wraz z nastaniem czasu Wielkanocy. Jak przeżyć ten czas? Co jest do ‘zrobienia’, żeby mieć poczucie dobrego wykorzystania tych pięćdziesięciu dni? Pytanie może wydać się retoryczne, ale po prawdzie dotyka ono wprost naszego życia i naszej misji. I domaga się bardzo konkretnej odpowiedzi. I każdy, kto poważnie podszedł do tematu wie, że udzielenie odpowiedzi na to pytanie rodzi trudność.
Z początkiem maja tego roku żegnałem się z Collegio del Verbo Divino w Rzymie. Sam chciałem zmiany mojej pracy, ale nie wydawało mi się, że tak wiele będzie mnie kosztować rozstanie z wielu współbraćmi i znajomymi ludźmi. Dopiero przy pożegnaniach zrozumiałem, jak bardzo zżyliśmy się też z niektórymi wspólnotami sióstr oraz jak bardzo niektóre modlą się za mnie i życzą mi dobra. Z niektórymi przeżyliśmy wspólnie cztery lata, w tym szczególny czas pandemii.
Wezwanie „Matka Słowa” jest związane z charyzmatem instytutów o podobnej nazwie. Można też spotkać parafie pod tym wezwaniem założone przez werbistów. Wezwanie to spotykane jest również w takich instytutach jak „Instytut Słowa Wcielonego” w Argentynie, czy ruch katolicki „Verbum Dei” (Słowa Bożego) w Hiszpanii. Częstochowski tygodnik katolicki „Niedziela” corocznie przyznaje nagrodę „Matki Słowa”. W tym przypadku nie jest to związane z nazwą, ale ze specyfiką działalności dziennikarskiej, które przecież zajmuje się słowem.
Najpierw rzuca się nam w oczy wychudzone i zmaltretowane ciało Jezusa z uwydatnionymi żebrami i otworem po włóczni. Rozchylone usta są pamiątką po próbie zaczerpnięcia ostatniego oddechu, a odchylona do tyłu głowa wygląda jak złamany słonecznik. Zaskrzepła krew, która wypłynęła z równomiernie rozmieszczonych ran po biczowaniu i ukrzyżowaniu, imituje kwiaty – co jeszcze bardziej podkreśla dramatyzm sytuacji.
W niedzielne popołudnie pod koniec 2021 roku wracałem do naszego Collegio w Rzymie ze spaceru. Przed bramą spotkałem mężczyznę z rowerem, który nieporadnym włoskim pytał mnie o jakiś adres i jak dojechać w określone miejsce. Okazało się, że szukał właśnie Collegio.
W czasie krótkiej rozmowy dowiedziałem się, że mężczyzna przyjechał rowerem ze Szwajcarii. Dla kogoś mógł to być zwykły zbieg okoliczności, a dla kogoś innego pomoc anioła stróża albo świętego patrona.
Krótko przed emeryturą okazało się, że proboszcza zaatakowała choroba. Diagnoza: Alzheimer. Dość szybko postępujący. W tym samym czasie wikary tej parafii dostaje nominację proboszczowską nieopodal. I tu dzieje się rzecz niezwykła. Odchodzący wikary na swoje pierwsze probostwo zabiera chorego księdza. Wchodząc w nowe obowiązki w dużej, miejskiej parafii bierze na siebie potężne zobowiązanie i odpowiedzialność. Każdy dzień jest niewiadomą.
We wrześniu 2019 roku zamieszkał w naszym Collegio w Rzymie młody mężczyzna o imieniu Falik. Miał 36 lat i pochodził z Pakistanu. Musiał tu już mieszkać od jakiegoś czasu, ponieważ biegle władał językiem włoskim. Lubił czytać. Widać było, że jest sympatyczną i towarzyską osobą, bo miał wielu znajomych z różnych krajów. Pracował jako kucharz w jednej z restauracji koło Bazyliki św. Pawła.