Poranny deszcz nie obniżył temperatury, za to mocno zwiększył i tak już wysoką wilgotność. Ubrania kleiły się nam do ciała. A przecież nie musieliśmy dźwigać ciężkiego uzbrojenia i przebiegać od jednego zaułka terenu do drugiego, chroniąc się przed ostrzałem. Byliśmy turystami.
Stanęliśmy przed szerokimi schodami. Ich kolor nie skojarzył mi się z czerwonym dywanem rozkładanym dla celebrytów, ale z krwią poległych żołnierzy. Gdy przelano jej dostatecznie dużo, można było podpisać akt kapitulacji.